Etykiety

czwartek, 11 września 2025

Dron na miarę skandalu. Kto czerpie zyski z powietrznej intrygi nad Polską?

 Sztuka wojny polega na tym, aby przeciwnika złapać w pułapkę. Nieważne, kto strzela, ważne, kto zarabia.


 Współczesna wojna to coś więcej niż tylko pole bitwy i żołnierski zgiełk. To skomplikowana gra interesów, gdzie na cenę czołgu składa się nie tylko stal i amunicja, ale także marketing, polityka i medialna narracja. A w tej grze, nawet najbardziej absurdalny incydent może być elementem większej, cynicznej układanki. Kto by pomyślał, że tajemnica globalnej geopolityki kryje się w... kurniku na polskiej wsi?

Tajemnica kurnika, czyli wojna w cieniu prowokacji

 Otóż wbrew oficjalnym doniesieniom, które często karmią nas prostymi historiami o rosyjskiej agresji, rzeczywistość bywa znacznie bardziej złożona. Incydent z dronem, który wylądował na polskim kurniku, nie był ani błędem, ani typowym aktem terroru. Zgodnie z wnikliwą analizą, to była prowokacja. Zaplanowana, przemyślana i doskonale wpisująca się w logikę biznesu, który kwitnie na wojnie.

Wielka gra i małe kłamstwa

 Zacznijmy od dowodów. Wrak drona, który spadł na polską wieś, wcale nie przypominał nowoczesnej, rosyjskiej maszyny bojowej. Zamiast precyzyjnej konstrukcji, mieliśmy do czynienia z prowizorycznym, obitym sprzętem, klejonym taśmą izolacyjną. To nie jest sygnał z potęgi militarnej. To symbol improwizacji, a co za tym idzie, prowokacji. Drony bojowe, używane na froncie w Donbasie czy na Krymie, nie mają wystarczającego zasięgu, aby dolecieć do PolskiWięc skąd się tam wziął? Być może przyleciał z Białorusi, albo z terytorium ukraińskiego, z którego ktoś chciał zrzucić winę na Rosjan.

 A skoro o dowodach mowa, warto zwrócić uwagę na inną, szokującą informację. Okazuje się, że to Białoruś, a nie Ukraina, ostrzegła polskie władze o zbliżającym się obiekcie. Jak to możliwe, że Ukraina, która powinna być wyposażona w zaawansowane systemy radarowe, milczała, podczas gdy sojusznik Rosji, w postaci Białorusi, wykazywał większą czujność? To pytanie samo w sobie stawia pod znakiem zapytania narrację, którą serwują nam media mainstreamowe, często przedstawiające konflikt w sposób uproszczony, czarno-biały.

Socjologia strachu, ekonomia zysku

 Felieton nie byłby pełny, gdybym nie spojrzał na problem z szerszej perspektywy. Wprowadzenie drona na teren Polski to nie tylko akt militarny, ale przede wszystkim psychologiczny. To budowanie strachu w społeczeństwie. Strachu, który jest idealnym narzędziem do manipulacji. Kiedy obywatele są zastraszeni, są bardziej skłonni akceptować kosztowne decyzje polityczne. Taki incydent buduje popyt na broń, na systemy obrony powietrznej, takie jak Patriot. A to z kolei przekłada się na gigantyczne zyski dla globalnych koncernów zbrojeniowych.

 W tym kontekście, wojna na Ukrainie przestaje być tylko konfliktem narodów, a staje się maszynką do robienia pieniędzy. Kto na tym zarabia? HolandiaWielka Brytania, które czerpią zyski z opłat tranzytowych. Elity, dla których wojna jest biznesem. To nie jest konflikt, to show, którego reżyserzy czerpią korzyści z każdej eskalacji, z każdego, nawet najmniejszego incydentu.

Moralny aksjomat: prawda kontra zysk

 Warto w tym miejscu poruszyć kwestie etyczne i moralne. Poważne aksjomaty biblijne i moralne uczą nas, że kłamstwo i zysk kosztem ludzkiego życia są grzechem. W tym przypadku, manipulowanie faktami, aby zaszczepić w społeczeństwie strach i zarobić na sprzedaży broni, jest jawnym pogwałceniem wszelkich zasad. Pytanie, które musimy sobie zadać, brzmi: czy zysk jest ważniejszy od prawdy? Od bezpieczeństwa? Od życia niewinnych ludzi?

 Z perspektywy socjaldemokratycznej, taka polityka jest jawnie szkodliwa. Zamiast inwestować w zdrowie, edukację, dobrobyt obywateli, państwa kierują miliardy w stronę zbrojeń, napędzając spiralę konfliktu i lęku. To jest droga donikąd, a koszty tej decyzji ponosimy wszyscy, nie tylko materialnie, ale również moralnie i psychologicznie.


Źródło: Musisz to wiedzieć (2005) | Maciej Maciak


 Kto kłamie, a kto płaci?

Na koniec pozostaje nam pytanie: komu służą media, które nie zadają niewygodnych pytań, tylko ślepo podążają za oficjalną narracją? Kto czerpie zyski z podsycania strachu w społeczeństwie? Czas, abyśmy przestali traktować wojnę jako zło konieczne, a zaczęli postrzegać ją jako biznes. Biznes, w którym my, obywatele, jesteśmy jedyną stroną, która zawsze płaci. Płaci strachem, pieniędzmi i utraconym poczuciem bezpieczeństwa.



Oprac. redaktor Gniadek
(11/09/2025)


Co zyskuje Czytelnik:

Zrozumiesz, jak złożona jest mechanika wojny i jak proste incydenty mogą być wykorzystane do manipulacji. Zdobędziesz wiedzę, która pozwoli ci krytycznie oceniać doniesienia medialne i widzieć szerszy kontekst globalnych wydarzeń.

Jeśli uważasz, że ten materiał był wartościowy, wesprzyj moją pracę! Każde 5 zł pokrywa koszt 10 minut pracy nad tekstem.

[ Wesprzyj przez BuyCoffee Suppi ]


Nowe krucjaty czy duchowy renesans? Amerykański boom religijny pod lupą.

Od studenckich kampusów po polityczne wiece. Ameryka przeżywa zaskakujący zryw religijny. Czy to autentyczna rewolucja duchowa, czy może sprytny manewr, który na nowo definiuje rolę państwa i Kościoła? Zobacz, co tracisz i co możesz zyskać, wchodząc do gry o najwyższą stawkę.

"Każdy, kto chce być wielkim, musi służyć." – tak głosi jedna z najbardziej znanych sentencji. Ale co, jeśli służba Bogu staje się narzędziem do sprawowania władzy nad ludźmi? Co, jeśli duchowe przebudzenie jest tylko preludium do politycznego projektu, który ma przetasować karty na arenie globalnej?

Prorok, polityk i populizmKto pociąga za sznurki chrześcijańskiego przebudzenia w Ameryce?

 Od kilku miesięcy na nagłówkach portali, w mediach społecznościowych i na studenckich kampusach w Stanach Zjednoczonych pojawia się jedno słowo: "przebudzenie". Relacje z uniwersytetu Auburn, gdzie studenci masowo chwycili za Biblię, błyskawicznie obiegły świat, rozbudzając nadzieję w sercach jednych i zaniepokojenie w umysłach drugich. Zjawisko to, opisywane jako oddolny, autentyczny ruch, ma jednak drugie dno. Jak zauważają komentatorzy w programie „Truth Matters”, to, co na pierwszy rzut oka wygląda na spontaniczny, głęboki powrót do wiary, w rzeczywistości może być częścią znacznie większej układanki. Układanki, w której religia splata się z polityką, a mistycyzm z pragmatyzmem, aby na nowo zdefiniować, czym jest Ameryka.

Religia na cenzurowanym, polityka na ołtarzu

 W historii Stanów Zjednoczonych, mimo że są one krajem głęboko religijnym, zawsze istniała cienka, ale wyraźna linia oddzielająca Kościół od państwa. To zasada, zapisana w Pierwszej Poprawce do Konstytucji, która miała chronić zarówno obywateli przed dyktatem religijnym, jak i samą religię przed korupcją władzy. Dzisiaj jednak ten „mur separacji” zaczyna pękać.

 Z jednej strony mamy oddolne ruchy, pełne entuzjazmu i emocjonalnych uniesień. Młodzi ludzie, często zdezorientowani w świecie cyfrowego chaosu i ideologicznych wojen, szukają stałego punktu odniesienia. A nic nie wydaje się bardziej niezmienne niż wiara. Ale czy wiara oparta na uczuciach i efemerycznej ekscytacji jest w stanie przetrwać próbę czasu? Jak trafnie zauważają eksperci, prawdziwa wiara powinna opierać się na solidnym fundamencie — na prawdzie Słowa Bożego, nie zaś na porywach serca. Ryzyko jest olbrzymie: takie ruchy, pozbawione teologicznej głębi, mogą łatwo stać się narzędziem w rękach tych, którzy chcą je wykorzystać do własnych, świeckich celów.

 Z drugiej strony mamy wyraźny nacisk z góry – ze strony prominentnych polityków. Kiedy jeden z prezydentów publicznie promuje konkretną wersję Biblii, mówiąc, że religia i chrześcijaństwo to największe rzeczy, których brakuje w tym kraju, sygnał jest jasny. Przesłanie: „Wróćmy do korzeni”, brzmi niewinnie i pociągająco. Dla wielu brzmi to jak obietnica odrodzenia moralnego i społecznego. Ale co w rzeczywistości oznacza? Historyczne i socjologiczne analizy pokazują, że ideologia, która łączy tożsamość narodową z tożsamością chrześcijańską, często prowadzi do wykluczenia oraz nietolerancji. Zgodnie z etyką dziennikarską należy przedstawić różne perspektywy. Podczas gdy niektórzy postrzegają ten ruch jako szansę na odnowienie wartości, inni widzą w nim zagrożenie dla wolności religijnej, a nawet dla samej demokracji, która opiera się na pluralizmie.

Biblia jako scenariusz przyszłości?

 W tym kontekście niezwykle intrygująca staje się biblijna interpretacja, którą prezentują gospodarze „Truth Matters”. Odwołują się do proroctwa z Księgi Objawienia 13, gdzie mowa jest o barankowatej bestii, która mówi jak smok. Interpretują to jako metaforę narodu, który z zewnątrz wygląda niewinnie (jak owca), ale wewnątrz kryje się w nim pragnienie prześladowania i dominacji (jak smok). Według nich, tym narodem jest Ameryka, a tworzący się obraz bestii to nic innego jak fuzja Kościoła i państwa, która ostatecznie doprowadzi do przymusowego narzucenia pewnych norm, a w perspektywie – do prześladowania tych, którzy nie będą chcieli się podporządkować.

 Z socjologicznego punktu widzenia, ta narracja, choć dla wielu kontrowersyjna, ma ogromną siłę mobilizacyjną. Dostarcza ona gotowy scenariusz, umiejscawiając ludzi w epickiej walce dobra ze złem. Daje im poczucie bycia częścią czegoś większego, a jednocześnie wzmaga poczucie zagrożenia, które jest potężnym motywatorem do działania. Ludzie są skłonni podejmować drastyczne decyzje, jeśli wierzą, że stawką jest przetrwanie ich wiary, kultury i tożsamości. Tabloidowy styl, koncentrujący się na emocjach i dramatycznej fabule, idealnie pasuje do przekazywania tego typu treści.

 Wniosek jest jasny: gdy religia staje się orężem politycznym, traci swoją duchową esencję. Chrześcijaństwo, w swojej istocie, opiera się na wolności wyboru, na miłości i na osobistej relacji z Bogiem. Jak zauważają autorzy programu, nikt nie może być „zmuszony” do miłości Boga. Prawdziwa wiara rodzi się z wolności. Co to oznacza dla Czytelników?


Źródło: We Told You This Would Happen! Get Ready for What Comes Next! | Truth Matters | Amazing Discoveries



W dobie, gdy granice między informacją, interpretacją a manipulacją zacierają się, niezwykle ważne jest, aby zachować czujność. Nie dajmy się zwieść łatwym odpowiedziom i emocjonalnym hasłom. Wszechstronne spojrzenie na problem, o którym mowa, wymaga od nas zadania sobie kilku fundamentalnych pytań. Czy chcemy, aby wiara była siłą napędową naszych życiowych decyzji, czy raczej ślepym posłuszeństwem wobec politycznego programu? Czy budujemy mur, który ma oddzielać państwo od Kościoła, czy też dajemy zgodę na to, aby stały się one jednym? Pamiętajmy, że każda decyzja ma swoje materialne i duchowe koszty. Decyzja o zaangażowaniu się w ruch, który ma ambicje polityczne, może wiązać się z utratą wolności, którą tak bardzo cenią Amerykanie. Natomiast decyzja o pozostaniu biernym, może wiązać się z poczuciem, że straciliśmy szansę na autentyczne odrodzenie. Dlatego warto zagłębić się w źródła, samodzielnie czytać i wyciągać wnioski, mając na uwadze, że wiara powinna być sprawą serca, a nie politycznej kalkulacji.


Oprac. redaktor Gniadek
(11/09/2025)


Co zyskuje Czytelnik:

Dzięki tej notce zyskujesz wszechstronne spojrzenie na złożony problem, poznajesz różne perspektywy i argumenty, co pozwala ci wyrobić własne, świadome zdanie. Zamiast ślepo podążać za jedną narracją, otrzymujesz narzędzia do krytycznego myślenia o roli religii w życiu publicznym.

Wspieraj dziennikarstwo bez kompromisów!

Ten materiał powstał dzięki wszechstronnej analizie. Twój wkład pomaga mi utrzymać niezależność. Wsparcia możesz udzielić przez szybki przelew gotowych kwot na BuyCoffee lub Suppi5 zł pokrywa koszt 10 minut naszej pracy. Dziękuję!


Gdy obietnica dobrobytu prowadzi do wojny. Mroczne źródła autorytaryzmu

Czy wiesz, że kryzys, który dziś paraliżuje świat, ma swoje korzenie w lekcjach, których nie odrobiliśmy? Odkryj, dlaczego obietnice dobrobytu, składane przez autorytarne reżimy XX wieku, były tak kuszące – i dlaczego w końcu doprowadziły do globalnej katastrofy.

"Historia uczy, że człowiek niczego nie uczy się z historii." — Georg Wilhelm Friedrich Hegel


Mity, długi i demony rewolucji

 Czy zdołamy pojąć mroczną siłę, która zaledwie w ciągu kilku lat porwała miliony ludzi za sobą, dając im poczucie godności, pracy i celu, aby w ostateczności pogrzebać ich w gruzach globalnego konfliktu? Aby zrozumieć, dlaczego faszyzm i narodowy socjalizm stały się tak przerażająco popularne w Europie, musimy spojrzeć poza proste schematy z podręczników. To nie był tylko efekt charyzmy dyktatorów czy propagandy. To był owoc psychologii społecznej, upadku moralnego, ekonomicznych katastrof i szukania nowych aksjomatów, gdy stare runęły.

Wnioski z historii: Lekcja, za którą płacimy cenę krwi i pieniędzy

 Wielka Wojna, później nazwana I wojną światową, była bezprecedensowym kataklizmem. Jej potworny bilans ofiar zdyskredytował tradycyjne elity – monarchów, arystokratów i generałów, którzy traktowali życie ludzkie jak bezzwłocznie zastępowalny zasób. To właśnie wtedy ludzkość zrozumiała, że stare porządki są martwe. A kiedy umiera tradycja, pojawia się pustka, którą trzeba czymś wypełnić. Zostaliśmy zniszczeni nie tylko materialnie, ale przede wszystkim psychologicznie.

 W tym samym czasie, gdy trupy żołnierzy usypiały w okopach, gospodarki państw wojennych krwawiły pod ciężarem hiperinflacji. Rządy drukowały pieniądze na potęgę, aby sfinansować zbrojenia. Rezultat? Klasa średnia, filar każdego stabilnego społeczeństwa, została pauperyzowana. Oszczędności życia, renty, emerytury – wszystko to stało się bezwartościowe. Ci ludzie, którzy zawsze ciężko pracowali i wierzyli w etos "słusznej pracy i uczciwej zapłaty", czuli się zdradzeni. Zamiast szacunku, dostali od państwa bolesny policzek. Szukali więc nowej idei, która przywróciłaby im godność.

 Właśnie wtedy, na gruzach internacjonalistycznych złudzeń, narodził się nowy demon – rewolucyjny nacjonalizm. Marksistowska idea proletariackiej solidarności runęła pod gradem pocisków na froncie. Okazało się, że "wrogiem" nie jest kapitalista z tego samego kraju, ale robotnikiem w obcym mundurze. To doświadczenie było brzemienne w skutki. Ludzie szukali poczucia przynależności i siły, które dali im tylko ich rodacy. Nacjonalizm stał się nową religią, nową utopią, która obiecywała zbawienie.

 Psychologia społeczna wyjaśnia ten fenomen jako dążenie do identyfikacji z grupą w obliczu zagrożenia i anomii. W społeczeństwach, które utraciły spójność, jednostka czuje się zagubiona i bezradna. Ideologie totalitarne zaoferowały coś więcej niż politykę – zaoferowały tożsamość, cel i poczucie, że jest się częścią czegoś wielkiego. Fascynujące jest, jak zręcznie zdołano połączyć socjalizm z nacjonalizmem, tworząc ideologiczny koktajl, który trafił w czuły punkt zrujnowanych, ale wciąż dumnych narodów.

 Ekonomiczna obietnica autorytaryzmu była szczególnie kusząca. W dobie Wielkiego Kryzysu, gdy liberalna gospodarka wpadła w śmiertelną spiralę, autorytarni przywódcy obiecali ratunek. Włochy pod rządami Mussoliniego na początku miały liberalną gospodarkę, co dało imponujący wzrost PKB. Jednak podczas kryzysu postawiono na interwencjonizm państwowy i autarkię – model gospodarki, w którym państwo zarządza produkcją i konsumpcją, a wymiana z zagranicą jest minimalna. Efekt? Włochy uniknęły największych wstrząsów kryzysu. W Niemczech, autostradowy program i zbrojenia wyciągnęły kraj z recesji. Państwo stało się jedynym gwarantem pracy i dobrobytu, z czego obywatele czerpali ogromne korzyści materialne.

 To, co działo się w Niemczech i Włoszech, miało wiele wspólnego z keynesizmem, a także z metodami Nowego Ładu Roosevelta w USA czy gospodarki planowej w Związku Radzieckim. Te reżimy pokazały, że państwo może sztucznie pobudzać popyt i tworzyć miejsca pracy. Ale za tę stabilność i pozorną prosperity trzeba było zapłacić ogromną cenę. Moralnie, trzeba było zaakceptować totalitarne reguły, niszczenie przeciwników politycznych i wolności. A co z kosztami materialnymi?

 Model oparty na permanentnym zadłużaniu, bez kapitału na pokrycie długu w czasach prosperity, nie mógł przetrwać na dłuższą metę. Rosnące zadłużenie gospodarki niemieckiej musiało zostać sfinansowane. I tu pojawia się mroczny, statystyczny wniosek: prawdopodobieństwo wojny, jako sposobu na zdobycie nowych zasobów i spłacenie długu, było ogromne. Wojna nie była tylko przypadkowym wydarzeniem – była, w pewnym sensie, ekonomiczną koniecznością, aby utrzymać ten nienaturalny system. To przerażające, jak ekonomia może prowadzić do moralnego upadku, a ostatecznie do zbrodniczych czynów.

 Z perspektywy socjaldemokratycznej i kulturoznawczej, warto zwrócić uwagę, że kryzysy rodzą pragnienie prostych rozwiązań. Ludzie w obliczu złożoności i lęku chwytają się obietnic o silnym liderze, który "zrobi porządek". Moralne aksjomaty, takie jak biblijne "Nie pożądaj cudzego", zostały odrzucone na rzecz logiki grabieży, koniecznej do utrzymania "własnego" dobrobytu. Narody rzucały się na siebie, bo zostały nauczone, że aby przetrwać, trzeba zabrać innym. To pokazuje, że nawet najbardziej fundamentalne zasady moralne mogą zostać zdeptane, gdy lęk o przetrwanie i ekonomiczne korzyści stają się ważniejsze.


Źródło: Dlaczego faszyzm i nazizm stały się tak popularne w Europie? | Rafał Otoka-Frąckiewicz



Historia uczy nas, że obietnice dobrobytu, oparte na długu i grabieży, są iluzją. To pułapka, która prędzej czy później prowadzi do katastrofy. Mamy dziś te same wyzwania, które legły u podstaw kryzysu XX wieku – rosnące zadłużenie, frustracja społeczna, upadek zaufania do elit. Musimy pamiętać, że prostych odpowiedzi nie ma, a pokusy autorytaryzmu, który daje złudne poczucie bezpieczeństwa, są wciąż żywe. Pamiętajmy o tym, gdy po raz kolejny ktoś obieca nam złote góry. Pytajmy, skąd weźmie na to pieniądze.

***

Oprac. redaktor Gniadek
(12/09/2025)


Co zyskuje czytelnik?

  • Wgląd w historyczne korzenie współczesnych problemów: Zrozumiesz, dlaczego dzisiejsze kryzysy ekonomiczne i społeczne mają podobne mechanizmy do tych z przeszłości.
  • Wielowymiarową perspektywę: Artykuł łączy historię, ekonomię, psychologię społeczną i etykę, dając pełniejszy obraz złożonych zjawisk.
  • Narzędzia do krytycznego myślenia: Dowiesz się, jak rozpoznać populistyczne obietnice i ocenić ich potencjalne, ukryte koszty.

Wesprzyj moją pracę!

Piszę, wyszukuję, analizuję – a to wszystko kosztuje. Wspierając mnie, pomagasz mi tworzyć niezależne i rzetelne materiały. 5 zł to koszt 10 minut mojej pracy – dołóż się do niej, korzystając z szybkiej płatności na BuyCoffee / Suppi !


środa, 10 września 2025

Kto pociąga za sznurki prawdy? Analiza teorii "ukraińsko-brytyjskiej prowokacji" i jej kosztów

Odkryj, dlaczego teorie spiskowe o "ukraińsko-brytyjskiej prowokacji" zyskują na popularności i jakie realne, materialne koszty ponosimy, ulegając dezinformacji. Przeczytaj, nim będzie za późno.

"Prawda ma swoją cenę, ale cena dezinformacji jest znacznie wyższa. Jak rozróżnić fakt od fikcji w cyfrowym chaosie?"

W labiryncie prawd i półprawd

Kłamstwo zdąży obiec pół świata, zanim prawda włoży buty. – Mark Twain

 W erze cyfrowego szumu, gdzie każdy może być wydawcą, a klikalność często triumfuje nad rzetelnością, rola dziennikarstwa staje się kluczowa. Którego zadaniem nie jest jedynie informować, ale przede wszystkim weryfikować. Kiedy na horyzoncie medialnym pojawia się teza tak śmiała, jak ta o „ukraińsko-brytyjskiej prowokacji”, moralnym i zawodowym obowiązkiem jest podjąć się jej analizy, odzierając ją z sensacyjnej otoczki oraz wnikając w głąb jej potencjalnych źródeł, motywacji oraz społecznych konsekwencji.

ZAGADKOWA PROWOKACJA CZY TABLOIDOWY SZUM? ZDEMASKUJEMY TAJEMNICĘ, KTÓRA DZIELI POLAKÓW

Co zyskuje Czytelnik:

Zrozumienie mechanizmów dezinformacji, zdolność do krytycznej analizy informacji, poszerzenie perspektywy o koszty społeczne i materialne dezinformacji.

 Przejmujący materiał, którego tytuł brzmi: „MAREK CHODOROWSKI - MATEUSZ JAROSIEWICZ - CZY TO UKRAIŃSKO-BRYTYJSKA PROWOKACJA”, to coś więcej niż tylko kolejny film w sieci. To symptom szerszego zjawiska. Dwaj autorzy, Mateusz Jarosiewicz, znany ekspert od systemów smart city i innowacji, oraz Marek Chodorowski, o którym wiadomo, że ma historię jako działacz niepodległościowy, stawiają odważną tezę, która w przestrzeni publicznej funkcjonuje jako coś więcej niż tylko hipoteza. Jest to narracja, która, jak bumerang, powraca w kolejnych dyskusjach, budząc podziały i polaryzując społeczeństwo.

 Zanim jednak przejdę do szczegółowej analizy, przyjrzyjmy się tłu wydarzeń. Wojna na Ukrainie jest teatrem działań wojennych, ale także areną wojny informacyjnej, gdzie dezinformacja staje się równie groźną bronią, jak pociski. Mieliśmy już do czynienia z wielokrotnie weryfikowanymi kłamstwami, takimi jak fałszywe oskarżenia o "inscenizację" zbrodni w Buczy. Oficjalne śledztwa międzynarodowych organizacji, a także setki relacji świadków i dowodów fotograficznych, jednoznacznie wskazały winnych oraz potwierdziły skalę zbrodni. Podobnie jak w przypadku wielu innych rosyjskich "narracji", celem jest sianie zamętu, osłabienie poparcia dla Ukrainy i podważenie zaufania do zachodnich sojuszników, w tym Wielkiej Brytanii.

 W tym kontekście, teza o „ukraińsko-brytyjskiej prowokacji” nie pojawia się w próżni. Jest ona częścią szerszego ekosystemu dezinformacji, która żeruje na ludzkich lękach, niepewności i braku zaufania do mediów głównego nurtu. Właśnie dlatego tak ważne jest, aby rozłożyć ją na czynniki pierwsze.

Anatomia spisku: od plotki do paradygmatu

 Zacznijmy od podstaw: co wiemy na pewno? Wiemy, że w ostatnich latach pojawiły się liczne, udokumentowane przypadki rosyjskiej dezinformacji. Wiemy, że celem tych działań jest destabilizacja i osłabienie jedności Zachodu. To są "ustalone fakty" – punkty wyjścia do analizy.

 Teza o "prowokacji" wprowadza do tej układanki nowy element. Według tej narracji, pewne wydarzenia, które oficjalnie przypisuje się Rosji, mają być w rzeczywistości starannie wyreżyserowanym spektaklem. Kto miałby za tym stać? Oczywiście, jak sugeruje tytuł, Ukraińcy i Brytyjczycy, działający w zmowie. Dlaczego mieliby to robić? Główny motyw to eskalacja konfliktu i zyski. Wymaga podkreślenia aspekt materialny: zyski z kontraktów zbrojeniowychwsparcie finansowe, i utwierdzenie zachodnich społeczeństw w przekonaniu o konieczności dalszego dozbrajania.

 Z socjologicznego punktu widzenia, teorie spiskowe mają ogromną siłę przyciągania. Oferują one prostą odpowiedź na złożony świat. W obliczu chaosu, wojny i nieprzewidywalności, ludzki umysł szuka porządku. Spisek dostarcza tego porządku, tworząc klarowny podział na "my" (ci, którzy "wiedzą") i "oni" (ci, którzy są "oszukiwani"). To psychologiczny mechanizm obronny, który pozwala nam czuć się wyjątkowymi i bardziej świadomymi niż reszta społeczeństwa. Niestety, w tym poczuciu "wyjątkowości" kryje się pułapka.

 Przyjmując taką perspektywę, ryzykujemy zanegowanie nie tylko faktów, ale także empatii. Odmawiając wiary w zbrodnie wojenne popełniane na cywilach, nie tylko popadamy w dezinformację, ale także moralnie relatywizujemy cierpienie drugiego człowieka. To poważny aksjomat moralny, który zostaje naruszony – aksjomat, który mówi, że każde życie ma wartość, a zło powinno być nazwane po imieniu. Nawet jeśli czujemy się bezsilni w obliczu wielkiej polityki, nie możemy pozwolić sobie na tak daleko idącą moralną obojętność.

 Zgodnie z etyką dziennikarską, należy przedstawić różne perspektywy. I tu pojawia się kluczowe pytanie: czy teza o prowokacji ma jakiekolwiek wiarygodne poparcie? Weryfikacja doniesień medialnych, raportów wojskowych i analiz ekspertów nie dostarcza żadnych dowodów, które mogłyby choćby w minimalnym stopniu uprawdopodobnić tę tezę. Nie ma żadnych wiarygodnych źródeł, które wskazywałyby na zmowę ukraińsko-brytyjską w celu fabrykowania dowodów. Wnioskowanie na podstawie "niewiadomej" lub braku dowodów jest domeną wiary, a nie rzetelnej analizy.

W tym miejscu należy postawić pytanie: co tracimy, ulegając takim narracjom?

 Przede wszystkim, tracimy zaufanie do instytucji, co destabilizuje państwo. Jeśli nie wierzymy w raporty wywiadów, oficjalne oświadczenia rządów czy analizy ekspertów, pozostajemy bez punktu odniesienia. Zamiast tego, opieramy się na emocjach, które są łatwe do manipulowania.

 Po drugie, tracimy realne szanse na skuteczne działanie. Zamiast skupić się na pomocy humanitarnej, wsparciu dla uchodźców i realnej obronie przed zagrożeniem, zajmujemy się wewnętrznymi kłótniami i dyskusjami o tym, kto "naprawdę" jest winien. To idealny scenariusz dla tych, którzy chcą nas osłabić. To tu objawia się materialny koszt dezinformacji. Zamiast inwestować w rozwój społeczeństwa, musimy zmagać się z narastającymi podziałami, które utrudniają podejmowanie sensownych decyzji.

 Z kulturoznawczego punktu widzenia, szerzenie takich teorii prowadzi do erozji wspólnych wartości. Zamiast solidarności i empatii, promuje się podejrzliwość oraz cynizm. Wartości, które przez lata budowały naszą kulturę, takie jak braterstwo, pomoc bliźniemu i troska o słabszych, są podważane przez wizję świata, w której każdy dba tylko o własny interes, a wszyscy są potencjalnie wrogami.


Źródło: MAREK CHODOROWSKI - MATEUSZ JAROSIEWICZ - CZY TO UKRAIŃSKO-BRYTYJSKA PROWOKACJA | Mateusz Jarosiewicz


Cena wątpliwości

Wiara w teorię "ukraińsko-brytyjskiej prowokacji" może wydawać się bezpłatna, ale jej konsekwencje są realne i kosztowne. Poważnym kosztem jest nie tylko utrata zaufania do faktów, ale także utrata kapitału społecznego – wzajemnego zaufania i zdolności do współpracy. W tym kontekście, nie możemy pozwolić na to, aby sensacja wyparła rzetelność. Rolą reporterów jest nie tylko pokazywać fakty, ale także ich kontekst. A kontekst jest taki, że świat jest złożony, a proste odpowiedzi, które brzmią sensacyjnie, mogą nie być prawdziwe. Prawdziwa siła narodu tkwi w jedności, a tej nie da się zbudować na fundamentach dezinformacji.

***

Oprac. redaktor Gniadek
(10/09/2025)


Wesprzyj rzetelne dziennikarstwo!

Twoje wsparcie pomaga nam dostarczać rzetelne i zweryfikowane materiały. Za 5 zł pokrywasz 10 minut mojej pracy. Wesprzyj mnie  na BuyCoffee / Suppi i bądź współtwórcą jakościowego dziennikarstwa.


wtorek, 9 września 2025

Miliardy na reaktory. Kto zarobi, a kto zapłaci? Polskie reaktory atomowe pod lupą.

Tajemnicze powiązania biznesu i władzy, brak transparentności i przerażające paralele z japońską katastrofą. Odkrywam, dlaczego wizja małych reaktorów atomowych w Polsce budzi więcej pytań niż odpowiedzi, a cena za atomowy sen może być wyższa, niż nam się wydaje.

Szanowny Czytelniku,

"Ludzie są skłonni uwierzyć w to, co chcą, aby było prawdą." 


 Kiedy w marcu 2011 roku fale tsunami uderzyły w japońską elektrownię atomową Fukushima Daiichi, świat wstrzymał oddech. Nie była to tylko klęska żywiołowa. Japońska komisja parlamentarna, powołana do zbadania przyczyn katastrofy, w swoim raporcie uderzyła wprost: winę ponosi "spłaszczenie" relacji między regulatorami a podmiotami gospodarczymi, czyli patologiczna bliskość, która doprowadziła do zaniechania procedur bezpieczeństwa na rzecz zysku. Okazało się, że to nie woda, a ludzka ręka zanurzona w biznesowo-politycznych układach pociągnęła za spust.

Zimny prysznic Fukushimy. Czy polskie marzenie o SMR-ach obudzi się z nuklearnym kacem?


Co zyskuje Czytelnik?

  • Zrozumienie kluczowych zagrożeń związanych z polskim programem SMR-ów.
  • Wiedzę o mechanizmach "obrotowych drzwi" w polskiej i kanadyjskiej polityce energetycznej.
  • Świadomość, dlaczego brak transparentności i powiązania biznesowo-polityczne mogą zagrażać bezpieczeństwu.
  • Głębokie tło społeczne i moralne, które pozwala spojrzeć na temat szerzej niż tylko przez pryzmat polityki.

 Dziś, ponad dekadę później, echa Fukushimy docierają do Polski. Na warszawskich salonach, w gabinetach polityków i kuluarach konferencji energetycznych, bije serce nowego atomowego marzenia – o małych modułowych reaktorach, czyli SMR-ach. Obiecanki-cacanki: szybsza budowamniejsze kosztyzeroemisyjna energia. Bajka. Ale jak to z bajkami bywa, często kryją w sobie drugie dno. I w tym przypadku drugie dno prowadzi prosto do gabinetów, w których obraca się drzwi.

Aksjomat 1: Prawda jest ofiarą interesów.

 Ciągłe zmiany w parametrach projektu, brak publicznej debaty, niedomówienia dotyczące realnych kosztów – wszystko to przypomina scenariusz, który rozegrał się w Japonii. Eksperci, w tym Piotr Ciąpa z Obywatelskiego Akceleratora Innowacji, biją na alarm. Mówią wprost: nad Wisłą powtarzamy błędy, które doprowadziły do Fukushimy. Patologiczne powiązania między władzą a biznesem stają się jawnym sekretem. Były współpracownik najbogatszego PolakaMichała Sołowowa, nagle ląduje na kluczowym stanowisku w rządowej spółce odpowiedzialnej za nadzór nad atomem. To nie przypadek, to klasyczny przykład fenomenu „obrotowych drzwi”, który socjolodzy i politolodzy analizują od lat.

 Dla socjologa, ten mechanizm jest niczym więcej niż systemowym konfliktem interesów. Jedna noga w administracji publicznej, druga w prywatnym biznesie – jak tu podjąć decyzję, która będzie służyć dobru wspólnemu, a nie kapitałowi? Zgodnie z etyką dziennikarską, moim obowiązkiem jest pokazać ten dylemat. Czy urzędnik, który przez lata pracował na rzecz prywatnej firmy, będzie w stanie obiektywnie ocenić jej projekt? Czy z czystym sumieniem zagłosuje przeciwko swojemu byłemu pracodawcy, który nagle staje się beneficjentem rządowych decyzji? Prawda, jak uczy nas historia, często zostaje złożona na ołtarzu interesów.

Aksjomat 2: Przejrzystość to kamień węgielny demokracji.

 Demokracja socjaldemokratyczna opiera się na idei, że decyzje strategiczne dla państwa powinny być podejmowane w przejrzysty sposób, z pełnym udziałem społeczeństwa. W przypadku SMR-ów, ta zasada zdaje się być nagminnie łamana. Mało kto zna prawdziwe koszty projektu. Mało kto wie, kto tak naprawdę za nim stoi i jakie są warunki umowy. Publiczny dyskurs jest spłycony do zero-jedynkowego: albo jesteś za atomem, albo jesteś przeciw. Brakuje miejsca na niuanse, na dyskusję o bezpieczeństwie, o technologii, o niezależności energetycznej.

 Psychologia społeczna uczy nas, że w takich warunkach najłatwiej jest ulec manipulacji. Kiedy brakuje rzetelnych informacji, ludzie opierają swoje opinie na emocjach, na tym, co im "poda" telewizja czy gazeta. To prowadzi do polaryzacji i podziałów, które są na rękę tym, którzy chcą podejmować decyzje za zamkniętymi drzwiami. A co na to nasza moralność, czy też aksjomaty biblijne? "Nie będziesz świadczył fałszywie przeciw bliźniemu swemu." (Wj 20, 16) Kiedy władza ukrywa fakty, działa przeciwko swoim obywatelom, łamiąc fundamentalne zasady zaufania i uczciwości.

Aksjomat 3: Bezpieczeństwo jest ważniejsze niż zysk.

 Wizja małych, tanich i bezpiecznych reaktorów jest kusząca. Ale czy jest prawdziwa? Żaden SMR nie działa jeszcze w kraju o transparentnym systemie prawnym. Ich obiecane korzyści są zatem nieweryfikowalne. Co więcej, nasz rzekomy partner – Kanada, ma swoje własne problemy. Ich organ nadzorujący ma niewielkie doświadczenie z technologią proponowaną w Polsce, a w dodatku boryka się z podobnym problemem "obrotowych drzwi", gdzie były szef urzędu regulacyjnego nagle zaczyna pracę dla firmy, którą miał nadzorować. To, co z pozoru wygląda na międzynarodową współpracę, w istocie może być tylko układem, który ma zapewnić korzyści wąskiej grupie.

 Analiza kulturoznawcza wskazuje, że w Polsce, po latach transformacji, wciąż walczymy z dziedzictwem braku zaufania do instytucji. Jesteśmy narodem, który nauczył się kwestionować władzę. I słusznie! Ale czy wystarczy nam determinacji, aby dążyć do prawdy w tak skomplikowanym temacie, jakim jest energetyka jądrowa? W kontekście biblijnym, można by powiedzieć, że idziemy drogą, która prowadzi do pokusy chciwości, zapominając, że prawdziwym dobrem jest bezpieczeństwo wspólnoty.


Źródło: Czy masz świadomość? (Nr 279) – Co łączy Czarnobyl, Fukushimę i polski mały atom (SMR)? | Instytut Spraw Obywatelskich



Mamy prawo wiedzieć. Mamy prawo pytać. I mamy obowiązek dążyć do prawdy. Decyzje o miliardowych inwestycjach, które mają zaważyć na przyszłości kolejnych pokoleń, nie mogą być podejmowane za zamkniętymi drzwiami. Dziś stajemy przed wyborem: czy pójdziemy na skróty, ufając w biznesowe obietnice, czy też wybierzemy drogę transparentności, bezpieczeństwa i odpowiedzialności. Pamiętajmy, że cena za atomowy sen może być liczona nie tylko w złotówkach, ale i w ludzkim życiu. Czy jesteśmy gotowi na taki koszt?

***

Oprac. redaktor Gniadek
(9/09/2025)


Współtwórz ze mną!

Jeśli cenisz moją pracę, rzetelne dziennikarstwo i dążenie do prawdy, wesprzyj mój wysiłek. Za 5 zł pokrywasz 10 minut mojej pracy. Twój wkład pozwala mi utrzymać niezależność. Dołącz do grona moich patronów na BuyCoffee / Suppi !


niedziela, 7 września 2025

Krawężnik Prawdy: Zwykła Uliczna Arogancja czy Obowiązek Obywatela?

Wielka wojna o metr chodnika w centrum Warszawy wstrząsnęła internetem. Czy upominanie łamiących prawo to obywatelski heroizm, czy bezsensowna prowokacja? Zobacz, co dzieje się, gdy miejska rzeczywistość zderza się z aksjomatami moralności.

Żaden akt dobroci, jakkolwiek mały, nie jest nigdy zmarnowany. – Ezop


Gdzie kończy się uprzejmość, a zaczyna prawo?

 Warszawa. Tętniące życiem serce Polski. Miasto, w którym codzienność splata się w skomplikowany węzeł z dylematami etycznymi, prawnymi i społecznymi. Właśnie tutaj, na tle powszedniego zgiełku, rozegrał się dramat – a może raczej farsa – który na nowo rozpalił dyskusję o moralnym kręgosłupie naszego społeczeństwa. Nagranie z sieci stało się symbolem. Po jednej stronie barykady: dostawca, w pośpiechu, w ferworze pracy, próbujący wcisnąć się na chodnik, aby zaoszczędzić cenne sekundy. Po drugiej: obywatel. Zwykły, na pozór, pieszy, który postanowił stanąć na drodze samowoli i bronić przestrzeni wspólnej. Ten moment to mikrokosmos naszych czasów, gdzie indywidualizm zderza się z potrzebą porządku społecznego. A w tle tej konfrontacji – cichy głos prawa i głośny zgiełk emocji.

Wojna o metr chodnika: Kierowca-samowładca kontra pieszy-rewolucjonista. Gdy chodnik staje się polem bitwy.


Co zyskuje Czytelnik:

Dzięki tej analizie zyskasz wielowymiarowe spojrzenie na pozornie prozaiczną sytuację, zrozumiesz jej psychologiczne i społeczne podłoże oraz dowiesz się, jak drobne decyzje każdego z nas wpływają na stan całego społeczeństwa.

 Zastanówmy się na chwilę. Skąd bierze się w nas potrzeba przekraczania zasad? Z psychologii społecznej wiemy, że często w sytuacjach anonimowości – czy to za kierownicą, czy w tłumie – dochodzi do rozmycia odpowiedzialności. Kierowca dostawczego auta, być może zmęczony, zagoniony, pod presją czasu, kalkuluje: "Nikt nie widzi, nikt nie zareaguje, a ja muszę zdążyć". To klasyczny przykład kalkulacji ryzyka, gdzie przewidywana kara (której prawdopodobieństwo jest niskie) jest mniejsza niż potencjalny zysk (zaoszczędzony czas, skończone zlecenie). Niestety, w społeczeństwie, które opiera się na umowie i zaufaniu, taka postawa jest niczym rzucenie kamieniem w delikatną taflę jeziora. Fala, którą wywołuje, dociera do każdego z nas.

 Wnioskowanie statystyczne, choć nie brzmi szczególnie porywająco, pomaga nam zrozumieć tę dynamikę. Postawmy się na miejscu pieszego. Zauważamy, że ktoś wjeżdża na chodnik. Nasze pierwotne przekonanie ("to jest nielegalne i niebezpieczne") zostaje wzmocnione przez obserwację ("on to robi"). Nawet gdy kierowca podaje kontrargument ("mam pozwolenie", "wożę coś dla osób niepełnosprawnych"), nasze pierwotne przekonanie zmienia się w znikomym stopniu. Dlaczego? Bo wiemy, że prawdziwe pozwolenia na wjazd na chodnik są rzadkością, a powód "dla niepełnosprawnych" często bywa nadużywany, aby usprawiedliwić łamanie prawa. Prawdopodobieństwo, że kierowca faktycznie ma rację, jest w świetle naszego doświadczenia bardzo niskie. To właśnie ten proces sprawia, że pieszy nie daje się zbyć, a jego przekonanie o słuszności swojego działania tylko się utwierdza.

Prawda kontra iluzja: Prawo w starciu z wygodą

 Perspektywa kierowcy także zasługuje na zrozumienie. Z punktu widzenia socjaldemokratycznego, mamy tu do czynienia z konfliktem klasowym w miniaturowej skali. Kierowca to pracownik, trybik w systemie, którego wartość jest mierzona efektywnością. On chce tylko wykonać swoją pracę, zarobić na utrzymanie. System motywuje go do bycia szybkim, a przepisy ruchu drogowego, w jego mniemaniu, są przeszkodą, a nie wsparciem. "To tylko kilka metrów" – myśli, nie widząc w tym nic złego. Jego "wygoda" jest de facto kosztem, który przerzuca na innych: na pieszegona matkę z wózkiemna osobę starszą, dla której metr chodnika zablokowanego przez samochód może oznaczać realne zagrożenie. Materialny koszt tej decyzji jest ukryty, ale realny: zwiększone ryzyko wypadkuzniszczenie miejskiej infrastruktury, a wreszcie – podważenie zaufania do prawa i instytucji państwa.

 Z punktu widzenia etyki biblijnej, sytuacja ta odwołuje się do starotestamentowej zasady Nie kradnij – w tym wypadku nie kradnijmy sobie nawzajem przestrzeni, poczucia bezpieczeństwa i zaufania. Ale jest też aspekt miłości bliźniego. Czy zablokowanie kierowcy jest aktem miłości? Niekoniecznie. Ale jest to akt miłości do społeczeństwa, do wspólnoty, która potrzebuje zasad, by funkcjonować. Z drugiej strony, czy kierowca, wjeżdżając na chodnik, postępuje w duchu miłości bliźniego? Zdecydowanie nie.

Lekcja dla wszystkich

 Ta banalna, na pozór, sytuacja z Warszawy to lekcja dla każdego z nas. Jest dowodem na to, że nasza moralność i nasze poczucie obywatelskiego obowiązku są testowane każdego dnia, w najprostszych sytuacjach. Postawa pieszego, choć dla wielu kontrowersyjna, jest postawą wartą uwagi. To on przypomniał nam o jednej z fundamentalnych zasad życia w społeczeństwie: zasady są po to, aby ich przestrzegać, a ignorancja prawa, nawet pod płaszczykiem dobrej woli, nie zwalnia z odpowiedzialności.



Źródło: Za pozwoleniem służb | Konfitura



Ta historia ma szczęśliwe zakończenie tylko w sensie prawnym – kierowca został ukarany, a policja spełniła swój obowiązek. Jednak pozostaje w nas gorzki posmak. Dlaczego w ogóle doszło do takiej konfrontacji? Bo jako społeczeństwo powoli przyzwyczajamy się do małych ustępstw, do drobnych przewinień, które z czasem stają się normą. A norma, która narusza zasady, to już nie norma, ale patologia. Dlatego właśnie musimy wracać do podstaw: szanować przestrzeń wspólnąszanować innych i mieć odwagę reagować, gdy zasady są łamane. Nie w imię własnej satysfakcji, ale w imię wspólnego dobra.



Oprac. redaktor Gniadek
(7/09/2025)



Dołącz do zespołu!

Podoba Ci się ten felieton? Pomóż mi tworzyć więcej materiałów, które otwierają oczy. Twoje wsparcie jest bezcenne. Za 5 zł pokryjesz koszt 10 minut mojej pracy. Wesprzyj mnie przez szybką płatność na [ BuyCoffee ] lub [ Suppi ].


sobota, 6 września 2025

Sondaże jak bumerang? W sierpniu wraca ten sam Pat: Zastój na polskiej scenie politycznej

Od wyborczego kaca do politycznej stabilizacji? Zaskakujące, jak niewiele zmienia się w polskiej polityce mimo upływu czasu.

W polityce nie ma próżni, są tylko miejsca, które inni prędzej czy później zajmą.


Drogi Czytelniku,

 Sierpień, czas urlopów, słońca i politycznego marazmu? Tak, sondaże publikowane pod koniec wakacji malują obraz zadziwiającego status quo. Gdyby postawić na stole statystyczną szklaną kulę i zapytać o przyszłość, ta nie pokazałaby gwałtownych zmian. Prawo i Sprawiedliwość, partia opozycyjna, zdaje się trzymać 31% poparcia, natomiast Koalicja Obywatelska, w roli głównej koalicji, utrzymuje podobny wynik. To, co rzuca się w oczy, to stabilność, którą jednak można interpretować jako coś więcej niż tylko zastój. To polityczny pat, w którym dwie główne siły wzajemnie się neutralizują, a żadna z nich nie ma wystarczająco dużo siły, by przejąć inicjatywę.

Wojna, której nikt nie ogłosił, a jednak trwa… Kto wygra w tym starciu, a kto straci?


Co zyskuje Czytelnik?

Zapoznając się z tą treścią, Czytelnik zyskuje wszechstronną perspektywę na sytuację na polskiej scenie politycznej. Poznaje nie tylko twarde dane z sondaży, ale także zrozumienie ich szerszego kontekstu. Tekst wyjaśnia, dlaczego obecny układ sił jest tak trudny do przełamania, wskazując na czynniki socjologiczne i psychologiczne, które wpływają na decyzje wyborców. Czytelnik zyskuje też możliwość zrozumienia, jak obecny marazm może prowadzić do nieoczekiwanych koalicji i jak to wszystko może wpłynąć na jego życie.

 W tym spektaklu, gdzie dwaj giganci walczą o każdy punkt procentowy, prawdziwym zwycięzcą wydaje się być Konfederacja, która systematycznie wzmacnia swoją pozycję, a jej poparcie sięga już 15%Lewica oscyluje w okolicach 7,5%Co to oznacza? Znaczy to ni mniej, ni więcej, że na polskiej scenie politycznej, dwie partie z obu krańców politycznego spektrum, czyli Konfederacja i Lewica, zyskują na sile. Te partie, kiedyś traktowane jako margines, zyskują na znaczeniu, ponieważ coraz większa część społeczeństwa jest zmęczona politycznym teatrem, w którym główne role odgrywają te same twarze.

 Ten polityczny pat ma głębokie korzenie w psychologii społecznej. Badania pokazują, że ludzie często dążą do stabilizacji i przewidywalności, nawet jeśli nie są w pełni zadowoleni z obecnej sytuacji. Zmiana to ryzyko, a ryzyko to potencjalne koszty. Stąd wynika opór przed pójściem na skrajne rozwiązanie, choć w tym przypadku, to właśnie stagnacja, która jest postrzegana jako bezpieczne rozwiązanie, przynosi zaskakujące skutki.

 Politycy z partii PiS i KO, zamiast szukać nowych sojuszników i budować długoterminowe strategie, zdają się skupiać na wzajemnym antagonizowaniu. W ten sposób nieuchronnie podają rękę skrajnym frakcjom. Co prawda, obie partie nie zyskują bezpośrednio na tej wojnie, ale ich zachowanie, polegające na ciągłej krytyce i wytykaniu błędów, umacnia narrację, że politycy to to samo. Taka narracja, trafiając na podatny grunt, prowadzi do frustracji i rozczarowania, a to z kolei, kieruje uwagę na partie, które jawią się jako „inne” lub „odmienne”, jak Konfederacja czy Lewica.

 W tym kontekście, można pokusić się o pewne przewidywania oparte na wnioskowaniu statystycznym. Dziś, gdy PiS i Konfederacja wydają się być politycznymi sojusznikami, ich wzajemne starcie, w rzeczywistości może oddalać ich do siebie, tworząc potencjalnie największe przetasowania sceny politycznej. Na podstawie dostępnych danych, można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że na polskiej scenie politycznej, ten z pozoru nieprzezwyciężony pat może doprowadzić do utworzenia rządu, który będzie miał w swojej podstawie partie, które dziś, jawnie się zwalczają. Taki scenariusz, na razie wydaje się być odległy, jednak w polityce wszystko jest możliwe.

***

Źródło: Sondaże na koniec wakacji. Pat #101 | Marcin Palade Statystycznie



Polityka to nie szachy, gdzie ruchy są przewidywalne, a zasady niezmienne. W polityce, każdy gracz, nawet jeśli jest słabszy, może stać się królem. Zatem, dopóki nie zobaczymy na własne oczy, że polityczni giganci, PiS i KO, nie są w stanie ze sobą rozmawiać i stworzyć rządu, będziemy świadkami politycznego teatru. Tego teatru, w którym, jak w życiu, nic nie jest pewne i wszystko może się zdarzyć.



Oprac. redaktor Gniadek
(6/09/2025)

Jeśli doceniasz moje starania, w których staramy się tworzyć materiały, które zmuszają do myślenia i dają szersze spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość, możesz nas wesprzeć poprzez szybki proces płatności gotowych kwot na platformach BuyCoffee / Suppi. Już za 5 zł pokrywasz koszt 10 minut mojej pracy. Twoje wsparcie jest dla mnie nieocenione!