Etykiety

niedziela, 29 czerwca 2025

Energia Przyszłości: Czy "Ekonomiczna Dolina" naprawdę oszczędza?

Masz licznik przedpłatowy i taryfę G12r? Sprawdź, czy obietnice niższych rachunków za prąd spełniają się w rzeczywistości! Analizuje najnowsze doładowanie i ujawnia ukryte koszty.

"Cena jest tym, co płacisz. Wartość jest tym, co dostajesz."

 W świecie, gdzie każdy grosz ma znaczenie, a domowe budżety są pod lupą bardziej niż kiedykolwiek, obietnice oszczędności brzmią niezwykle kusząco. Jedną z nich jest taryfa G12r, powszechnie nazywana "ekonomiczną doliną", oferowana przez Energa Obrót z Grupy Orlen. Założenie jest proste: prąd jest tańszy w określonych godzinach doby, co ma zachęcać do elastycznego zarządzania zużyciem energii i generować realne oszczędności. Ale czy w praktyce ta optymalizacja zawsze się opłaca? Przyjrzyjmy się bliżej ostatniemu doładowaniu licznika przedpłatowego, aby rozwikłać tę zagadkę.

Taryfa G12r Energi Obrót: Szanse i Koszty "Taniego" Prądu w Domowym Budżecie

 Analizując transakcję o numerze 71508889, widzimy klasyczny przykład rozliczenia w taryfie G12r. Za kwotę 78,82 PLN zakupiono 71 kWh w tzw. I strefie, czyli w godzinach wyższej opłaty (7-13 i 16-22). Z kolei 98,54 PLN pozwoliło na nabycie 157 kWh w II strefie, która obejmuje godziny "ekonomicznej doliny". Do tego dochodzą opłata stała w wysokości 17,71 PLN, abonamentowa 1,40 PLN oraz transakcyjna 2,49 PLN, co łącznie daje kwotę 198,96 PLN do zapłaty.

 Na pierwszy rzut oka, podział na strefy wydaje się logiczny i sprzyjający świadomemu zarządzaniu energią. Możemy zaplanować pranie czy zmywanie na godziny nocne lub wczesno-poranne, aby skorzystać z niższej stawki. I rzeczywiście, dla wielu gospodarstw domowych, które są w stanie wdrożyć takie nawyki, taryfa G12r może przynieść pewne korzyści. Mieszkańcy domów wyposażonych w magazyny energii, pompy ciepła, czy ogrzewanie elektryczne mogą znacząco zredukować rachunki, jeśli ich systemy potrafią zmagazynować energię w tańszych godzinach i wykorzystać ją w droższych. Firmy, które potrzebują dużej mocy poza godzinami szczytu, mogą tylko o tym pomarzyć.

 Jednakże, jak w każdej opowieści o oszczędnościach, diabeł tkwi w szczegółach. Gdy sumujemy całą kwotę do zapłaty (198,96 PLN) i dzielimy ją przez łączną liczbę zakupionych kilowatogodzin (71 kWh + 157 kWh = 228 kWh), okazuje się, że średnia cena za kWh wynosi ponad 87 groszy. Ta wartość, na tle szumnie zapowiadanych niższych stawek w drugiej strefie, budzi pytania. Co z opłatami stałymi i abonamentowymi, które są niezależne od zużycia? Co z opłatą transakcyjną, która choć niewielka, to jednak podnosi finalny koszt każdego doładowania?

 To właśnie te ukryte koszty, często pomijane w ogólnych kalkulacjach, mogą znacząco wpływać na ostateczny bilans. Dla rodzin, które nie są w stanie w pełni dostosować swojego stylu życia do ram czasowych taryfy G12r, lub dla tych, których zużycie energii w strefach droższych jest relatywnie wysokie (np. praca zdalna w ciągu dnia, intensywne gotowanie), obiecane oszczędności mogą okazać się iluzoryczne. Pamiętajmy również, że nie każdy posiada sprzęt, który umożliwia efektywne zarządzanie energią. Stare pralki bez opcji programowania, czy brak magazynów energii w starszym budownictwie sprawiają, że dostosowanie się do taryfy G12r bywa po prostu niemożliwe.

 Z drugiej strony, dla osób świadomych i pro-aktywnych, taryfa ta wciąż stanowi szansę na optymalizację kosztów. Kluczem jest monitorowanie zużycia, planowanie użycia energochłonnych urządzeń i świadome korzystanie z "ekonomicznej doliny". Warto również rozważyć inwestycje w inteligentne systemy zarządzania domem, które mogą automatyzować procesy i maksymalizować korzyści płynące z taryfy dwustrefowej.


W dobie rosnących cen energii, każda taryfa oferująca potencjalne oszczędności zasługuje na dokładną analizę. Taryfa G12r Energi Obrót to narzędzie, które – w odpowiednich rękach i przy sprzyjających okolicznościach – może przynieść realne korzyści. Jednakże, jak pokazuje przykład doładowania, konsumenci muszą być świadomi wszystkich składowych rachunku i realistycznie ocenić swoje możliwości dostosowania się do jej zasad. Oszczędności są możliwe, ale wymagają świadomego działania i czasem drobnych wyrzeczeń, a także uwzględnienia wszystkich opłat, które składają się na finalną cenę prądu.



Oprac. redaktor Gniadek


piątek, 27 czerwca 2025

Kto zapłaci za lockdown? Cień pandemii i pytania bez odpowiedzi

Dwa lata po globalnym kryzysie, wracamy do pytań o realne koszty pandemii COVID-19. Czy lockdowny i ograniczenia były jedyną drogą? Kto poniesie odpowiedzialność za „nadmiarowe zgony” i ekonomiczne straty? Prześwietlmy ukryte rachunki.

„Największym więzieniem, w jakim ludzie żyją, jest strach przed tym, co pomyślą inni.” – David Icke.

 W kontekście globalnej pandemii COVID-19, ten aforyzm nabiera szczególnego znaczenia. Strach, podsycany niepewnością i masową komunikacją, stał się siłą napędową decyzji, które wpłynęły na życie miliardów ludzi. Dziś, gdy opadł pył pierwszych emocji, a świat usiłuje wrócić do normalności, coraz głośniej wybrzmiewają pytania o to, co naprawdę wydarzyło się za kulisami walki z wirusem. Pytania, które domagają się uczciwych odpowiedzi, wykraczających poza oficjalne komunikaty i jednostronne narracje.

COVID-19: Poza wirusem – społeczne i ekonomiczne koszty obostrzeń. Czy rozliczymy przeszłość?

 Pandemia COVID-19 to nie tylko historia choroby, ale przede wszystkim opowieść o globalnej reakcji na kryzys – o decyzjach politycznych, ekonomicznych i społecznych, które miały chronić zdrowie publiczne. Z perspektywy czasu, gdy analizujemy dostępne dane, obraz staje się bardziej złożony niż ten, który serwowały nam codzienne wiadomości. Statystyki Głównego Urzędu Statystycznego w Polsce wskazują na niepokojący wzrost liczby zgonów w latach 2020-2021, znacznie przewyższający średnią z poprzednich dekad. W 2021 roku odnotowano o 154 000 więcej zgonów niż średnio, z czego tylko część, bo ponad 91 000, przypisano bezpośrednio COVID-19. Pozostaje zatem blisko 63 000 zgonów, których przyczyna nie jest bezpośrednio związana z samym wirusem. Podobnie w 2020 roku, z ponad 111 000 nadmiarowych zgonów, jedynie około 41 500 miało być efektem COVID-19, co sugeruje około 69 000 zgonów wynikających z pośrednich skutków pandemii. Te liczby zmuszają do refleksji: co stało za tymi „innymi” zgonami? Czy był to efekt paraliżu służby zdrowia, odwoływania zabiegów, braku dostępu do podstawowej opieki, czy może długoterminowych konsekwencji stresu i izolacji?

 Kwestia pochodzenia wirusa również pozostaje otwarta, budząc pytania o transparentność badań naukowych i odpowiedzialność za potencjalne wycieki. Koncepcja, że patogen mógłby wydostać się z laboratorium prowadzącego badania nad niebezpiecznymi wirusami, choć oficjalnie często odrzucana, nie jest całkowicie pozbawiona logicznych podstaw, zwłaszcza biorąc pod uwagę koncentrację tego typu badań w określonych ośrodkach. Wniosek, choćby na poziomie intuicyjnym, podpowiada, że jeśli coś złego dzieje się w miejscu, gdzie testuje się zagrożenia, prawdopodobieństwo związku wzrasta.

 Równie istotne są konsekwencje społeczne i ekonomiczne podjętych decyzji. Drastyczne ograniczenia, takie jak zamykanie gospodarki, paraliż wielu sektorów, ograniczenie wolności osobistych, a nawet zamykanie lasów czy cmentarzy, miały głęboki wpływ na życie codzienne. Nauczanie zdalne, choć konieczne w obliczu nagłego kryzysu, ujawniło ogromne luki w dostępie do edukacji i pogłębiło nierówności społeczne. Maski, limity w miejscach publicznych – wszystkie te środki, choć wprowadzane w dobrej wierze, miały swoją cenę. Cena ta nie zawsze była mierzona w pieniądzach, ale w utraconym kapitale społecznym, wzroście problemów psychicznych, obniżeniu jakości życia i poczuciu bezradności wielu obywateli.

 Wartością dodaną w tej dyskusji jest również perspektywa osobistego doświadczenia. Chorowanie na COVID-19, tak jak każdy inny wirus, może być ciężkie, ale nie dla każdego oznacza wyrok śmierci. Przedstawianie choroby w skrajnych kategoriach – jako niegroźnej grypy lub zabójczej plagi – uniemożliwia rzeczową debatę i racjonalne podejście. Potrzebujemy zrównoważonej oceny, która uwzględni różnorodność przebiegu choroby i indywidualnych reakcji.

 Na koniec pozostaje kwestia zaufania do instytucji. Narracje dotyczące rzekomego pomijania lub niewłaściwego dokumentowania niepożądanych odczynów poszczepiennych (NOP) podważają wiarę w system nadzoru medycznego. Jeśli lekarze zgłaszają problemy, a te nie znajdują odzwierciedlenia w oficjalnych statystykach, rodzi to uzasadnione obawy o transparentność i rzetelność informacji. W demokracji informacja jest walutą, a jej rzetelność kluczem do świadomych decyzji obywateli.

 Pandemia COVID-19 pokazała, jak łatwo społeczeństwa mogą zostać pochłonięte przez strach, a także jak istotne jest zachowanie krytycznego myślenia i zdolności do kwestionowania dominujących narracji. Rozliczenie przeszłości to nie tylko wskazanie winnych, ale przede wszystkim wyciągnięcie wniosków na przyszłość. Czy jesteśmy gotowi na to, aby spojrzeć prawdzie w oczy i ocenić pełne spektrum konsekwencji decyzji podjętych w czasach pandemii? Tylko w ten sposób możemy zbudować bardziej odporne i świadome społeczeństwo, gotowe sprostać kolejnym wyzwaniom.


Źródło: Robią nas w konia: Pandemia COVID-19 Kto odpowie za śmierć tysięcy ludzi? - tylko pytam #213



Debata o pandemii COVID-19 i jej skutkach wymaga dziś otwartej i wielowymiarowej dyskusji. Odpowiedzialność za przeszłość to nie tylko kwestia etyki, ale i fundamentalny element budowania zaufania społecznego. Kluczowe jest nie tylko analizowanie faktów, ale także uwzględnienie ludzkiego wymiaru kryzysu – zarówno tych, którzy chorowali, jak i tych, którzy ponieśli konsekwencje decyzji podjętych w ich imieniu.

---


Oprac. redaktor Gniadek


Czy polskie porodówki szanują kobiety? Między mitem a rzeczywistością polskich porodówek.

Szokujące relacje i trudna prawda o kulisach polskich porodówek. Dlaczego, mimo postępu, wciąż słyszymy o braku znieczulenia i braku szacunku? Przeczytaj, co naprawdę skłania Polki do decyzji o macierzyństwie – lub rezygnacji z niego.

"W życiu nie chodzi o czekanie, aż burza minie, lecz o naukę tańca w deszczu." – Vivian Greene.

 To samo można by rzec o doświadczeniu macierzyństwa, które często jawi się jako burza emocji, wyzwań i nieprzewidzianych sytuacji. Jednak dla wielu kobiet w Polsce, pierwszy taniec z macierzyństwem, czyli poród, bywa bolesnym zderzeniem z rzeczywistością, daleką od idyllicznych wyobrażeń. Czy polskie porodówki faktycznie stają się miejscem traumy zamiast wsparcia? I czy brak szacunku dla rodzących matek to prawdziwy powód, dla którego Polki nie chcą mieć dzieci?

Gdy radość macierzyństwa zderza się z bólem i upokorzeniem: Rodzić po ludzku? 

 Z jednej strony, państwo inwestuje w promowanie dzietności, akcentując rolę rodziny i macierzyństwa. Z drugiej – wciąż słyszymy o problemach, które kładą się cieniem na tym fundamentalnym doświadczeniu. Przemoc położnicza, choć brzmi drastycznie, zdaje się być tematem, który przebija się do świadomości społecznej, nawet jeśli nie jest nazywany wprost. Nie chodzi tu tylko o słowa, ale o konkretne, fizyczne działania, takie jak ręczne wydobycie łożyska, łyżeczkowanie czy szycie krocza – często wykonywane bez odpowiedniego znieczulenia. Czy wyobrażasz sobie, aby usuwano Ci wyrostek na żywca? Ja nie – pisze jedna z kobiet, doskonale obrazując absurdalność sytuacji, w której ból porodowy jest traktowany z lekceważeniem.

 Sytuacja jest złożona i wymaga spojrzenia z wielu perspektyw. Z jednej strony mamy głosy kobiet, które przeżyły poród jako prawdziwą rzeźnię. "Rodziłam tylko raz, ale do końca życia tego nie zapomnę. Ból nie do zniesienia..." – relacjonuje Aneta Zandecka, dodając, że "to jest trudne przeżycie w życiu, a nawet bym powiedziała, że trauma, która wpływa na psychikę". Podobne historie słyszy się od Justyny Kisielińskiej, która opowiadając o polskim porodzie koleżance z USA, spotkała się z niedowierzaniem. Te relacje nie są odosobnione i wskazują na systemowy problem braku empatii i profesjonalizmu w niektórych placówkach. To, co dla rodzącej jest wydarzeniem życia, dla personelu staje się rutyną, w której brakuje miejsca na indywidualne podejście i szacunek.

 Jednocześnie, nie można zapominać o tym, że sytuacja w polskich szpitalach, wbrew obiegowym opiniom, ewoluuje. Andrzej Samol, który był obecny przy porodzie swojej córki, podkreśla: W Polsce od lat jest możliwość porodów rodzinnych, aby dać kobiecie wsparcie obecnością przyszłego ojca. Sam osobiście byłem przy żonie w chwili przyjścia na świat naszej córeczki. To była dla nas najszczęśliwsza chwila w życiu. To pokazuje, że są miejsca i ludzie, którzy podchodzą do porodu z najwyższym profesjonalizmem i empatią. Patrycja Proć, która rodziła w tym samym szpitalu we Wrocławiu, miała zgoła odmienne doświadczenia – od cudownej położnej, która pomogła jej w pierwszym porodzie, po obraźliwe komentarze podczas drugiego. To świadczy o tym, że jakość opieki często zależy od indywidualnego podejścia personelu, a nie zawsze od systemowych rozwiązań.

 W kontekście dyskusji o przemocy położniczej pojawiają się też głosy krytyczne wobec samych kobiet. Anna Kwiatkowska zauważa: Ale to kobiety same gotują sobie ten los. Kiedyś to było tak, kiedyś to kobiety po 5 dzieci rodziły bez znieczulenia i same kobiety siebie krytykują. Przecież większość personelu na porodówkach to kobiety. Niestety kobieta kobiecie największym wrogiem. To bolesna prawda, która jednak wskazuje na problem głęboko zakorzenionych stereotypów i braku solidarności, nawet wśród płci, która powinna najlepiej rozumieć swoje potrzeby.

 Alternatywne rozwiązania, takie jak cesarskie cięcie "na życzenie", stają się dla niektórych kobiet jedyną ucieczką przed potencjalnym cierpieniem. Hanna Iksińska, która dwukrotnie zdecydowała się na cesarkę bez wskazań medycznych, otwarcie to rekomenduje: Generalnie, polecam cesarkę.. Pokazuje to, że obawa przed naturalnym porodem jest na tyle silna, że kobiety są gotowe ponieść koszty (także materialne, jeśli zabieg nie jest refundowany) i ryzyko związane z operacją, aby uniknąć doświadczeń, o których słyszą od innych.

Źródło: Wpis Poradnia Położnej - dr n. o zdr. Marta Stanisz (facebook).


Brak szacunku dla matek w ciąży, manifestujący się w przemocy położniczej czy braku odpowiedniego znieczulenia, to z pewnością jeden z czynników wpływających na decyzje kobiet o posiadaniu dzieci. Potencjalne materialne koszty decyzji o macierzyństwie nie sprowadzają się tylko do wydatków na dziecko, ale również do zdrowia psychicznego i fizycznego matki. Możliwość skorzystania z usług prywatnych, wyboru szpitala czy konkretnego lekarza to często luksus, na który nie każdą kobietę stać. Z drugiej strony, system oferuje coraz więcej możliwości, takich jak porody rodzinne czy darmowe znieczulenie. Kluczem do zmiany jest zwiększenie świadomości, edukacja personelu medycznego oraz konsekwentne egzekwowanie standardów opieki. Dopóki jednak nie znikną historie o traumatycznych porodach, dopóty wiele kobiet będzie z dystansem podchodzić do wizji macierzyństwa w Polsce. Społeczeństwo, które chce zachęcać kobiety do rodzenia dzieci, musi najpierw zapewnić im godne warunki, szacunek i bezpieczeństwo – nie tylko w teorii, ale w praktyce każdego dnia na porodówkach.



Oprac. redaktor Gniadek


Zagadka Impulsów: Dlaczego Sejm woli ciszę wokół skandalu Newagu?

Tajemnicze problemy z pociągami Impuls firmy Newag wciąż bez pełnej parlamentarnej transparentności. Czy Sejm uchyla się od niewygodnej prawdy, chroniąc wizerunek polskiego giganta kosztem publicznego interesu? Sprawdź, dlaczego kluczowa debata utknęła w martwym punkcie.

 Zrozumienie zawiłości polityki oraz ekonomii często wymaga nie tylko śledzenia faktów, ale i dostrzeżenia niewidzialnych nici, które je splatają. 

„Prawda jest jak słońce. Można ją na chwilę zakryć, ale zawsze w końcu przebije się przez chmury.”

 W sejmowych kuluarach często bywa tak, że najciekawsze historie dzieją się za zamkniętymi drzwiami, a ich echa dochodzą do opinii publicznej w formie zdawkowych komunikatów. Tak właśnie rysuje się obraz wokół kontrowersji dotyczących pociągów Impuls firmy Newag – sprawy, która zdaje się być spowita woalem tajemnicy i politycznych kalkulacji. Ostatnie posiedzenie Komisji Infrastruktury, na którym odrzucono ponowny wniosek o dogłębną analizę tematu, stawia pod znakiem zapytania transparentność i skuteczność polskiego parlamentaryzmu w obronie interesu publicznego.

„Nie” dla pełnej transparentności? Sejmowa Komisja Infrastruktury blokuje debatę o pociągach Impuls Newagu

 Problem z pociągami Impuls, produkowanymi przez renomowaną polską firmę Newag, to nie tylko techniczna usterka. To swoisty lakmus papierka, ukazujący skomplikowane relacje między biznesem, polityką a służbami specjalnymi. Doniesienia o tajemniczych „blokadach” w oprogramowaniu, które miały unieruchamiać składy po osiągnięciu określonego przebiegu lub w określonych terminach, wywołały falę zaniepokojenia wśród przewoźników i pasażerów. Posłanka Paulina Matysiak, niestrudzenie dążąca do wyjaśnienia sprawy, po raz kolejny zderzyła się z murem. Jej wniosek o wznowienie posiedzenia w trybie zamkniętym, z udziałem przedstawicieli służb, w tym ABW, został odrzucony większością głosów.

 Z perspektywy posłanki Matysiak, brak pełnego dostępu do informacji ze strony służb specjalnych jest niezrozumiały i budzi poważne wątpliwości. Jak podkreślała, listopadowe posiedzenie w tej sprawie zostało nagle przerwane, a parlamentarzyści nie mieli możliwości zadania kluczowych pytań. Jej uporczywość wynika z poczucia odpowiedzialności wobec wyborców i troski o bezpieczeństwo polskiej kolei. Argument, że sprawa jest już procedowana przez odpowiednie służby i dalsze działania komisji nie przyniosą nowych informacji, nie satysfakcjonuje tych, którzy domagają się pełnej transparentności oraz rozliczenia ewentualnych nieprawidłowości. Parlament, jako organ kontrolny, ma prawo i obowiązek dogłębnie zbadać każdy aspekt tak istotnej sprawy, zwłaszcza gdy dotyczy ona publicznych pieniędzy oraz bezpieczeństwa transportu.

 Z drugiej strony barykady pojawiają się głosy, które apelują o rozwagę i ochronę wizerunku polskich firm. Argument o stawianiu pod pręgierzem Newagu, polskiego giganta branży kolejowej, jest istotny w kontekście wizerunku i stabilności gospodarczej. Firma, zatrudniająca tysiące ludzi i będąca ważnym graczem na rynku, może odczuć negatywne konsekwencje niekontrolowanej debaty publicznej. Poseł, który zarzucił wprowadzanie opinii publicznej w błąd, wskazywał na to, że debata na zamkniętym posiedzeniu miała miejsce, choć była objęta klauzulą tajności. Podkreślono również, że decyzja o przerwaniu listopadowego posiedzenia była jednogłośna. Wizyta w samej firmie Newag, podczas której członkowie komisji mieli możliwość zapoznania się z jej funkcjonowaniem, miała z kolei na celu uspokojenie nastrojów i zbudowanie zaufania. Kluczowe pytanie brzmi: czy pełne wyjaśnienie sprawy bez podważania zaufania do polskiego przemysłu kolejowego jest możliwe, czy też należy priorytetowo traktować jedno z tych założeń?

 Wnioski niewypowiedziane wprost, podpowiadają nam, że każda nowa informacja powinna zmieniać nasze przekonania o prawdopodobieństwie poszczególnych scenariuszy. W tym przypadku, brak pełnych informacji od służb, ponowne odrzucenie wniosku o dogłębną analizę i ogólna niechęć do szerokiej debaty mogą zwiększać prawdopodobieństwo, że za kulisami kryje się coś więcej niż tylko techniczny problem. Z drugiej strony, wcześniejsze tajne posiedzenia i wizyty w firmie mogą wskazywać na to, że część informacji jest już dostępna, ale nie może być upubliczniona z uwagi na klauzule tajności. Cała sytuacja to delikatna równowaga między potrzebą transparentności a ochroną interesów gospodarczych i bezpieczeństwa państwa.

 Koszty tej decyzji mogą być dwojakie. Z jednej strony, brak pełnej transparentności może prowadzić do spadku zaufania społecznego do instytucji państwowych i do firm, które w teorii powinny służyć obywatelom. Może to również stworzyć pole dla spekulacji i teorii spiskowych, które w dłuższej perspektywie szkodzą wszystkim stronom. Z drugiej strony, nadmierna presja na firmę, która jest w trakcie śledztwa, może osłabić jej pozycję na rynku, wpłynąć na jej zdolność do konkurowania i w konsekwencji zagrozić miejscom pracy. Konieczne jest znalezienie złotego środka, który pozwoli na wyjaśnienie sprawy z poszanowaniem prawa i interesów wszystkich stron, jednocześnie dbając o stabilność polskiej gospodarki.

 Ostatecznie, wynik głosowania w Komisji Infrastruktury – 12 za, 15 przeciw – wyraźnie pokazuje podział i trudność w osiągnięciu konsensusu w tak delikatnej kwestii. Decyzja o odrzuceniu wniosku o dalsze rozpatrywanie problemu pociągów Impuls zamyka na razie drzwi do publicznej, parlamentarnej debaty. Pozostaje mieć nadzieję, że organy ścigania i inne służby prowadzą swoje działania z najwyższą starannością, a prawda, w końcu, ujrzy światło dzienne. W przeciwnym razie, cień wątpliwości wokół Newagu i transparentności procesów decyzyjnych w Polsce może rzucać się długo oraz znacząco obciążyć publiczne zaufanie.


Źródło: Jak odrzucono mój temat do planu pracy komisji infrastruktury dotyczący pociągów Impuls (Newag)



Sprawa pociągów Impuls firmy Newag to klasyczny przykład dylematu między transparentnością a ochroną strategicznych interesów. W demokracji, gdzie władza pochodzi od narodu, oczekuje się, że parlament będzie stał na straży interesu publicznego i zapewni pełen dostęp do informacji. Jednakże, w kontekście globalnej konkurencji i delikatnych kwestii bezpieczeństwa narodowego, granica między jawnością a tajnością staje się płynna. Kluczowe jest, aby decydenci potrafili uzasadnić swoje decyzje i przekonać opinię publiczną, że ich działania służą wspólnemu dobru, nawet jeśli niektóre szczegóły muszą pozostać poufne. Bez tego zaufanie, zarówno do firm, jak i do instytucji państwowych, będzie erodować, co w dłuższej perspektywie zaszkodzi wszystkim.



Oprac. redaktor Gniadek


czwartek, 26 czerwca 2025

CPK: Obietnice pod lupą – czy sztandarowa inwestycja zwalnia, czy utyka w biurokracji?

Mija rok od deklaracji premiera Donalda Tuska o kontynuacji budowy CPK. Dziś poznaliśmy szczegółowy raport, który rzuca nowe światło na faktyczny stan zaawansowania prac. Czy polska mega-inwestycja grzęźnie w biurokratycznym gąszczu, a ambitne plany rozwijają się w "pełzającym" tempie? Poznaj całą prawdę o Centralnym Porcie Komunikacyjnym.

"Nie ma nic bardziej stałego niż zmiana, ale w przypadku CPK, zmiany zdają się być bardziej stałe niż sam postęp."

 W rocznicę deklaracji premiera Donalda Tuska o kontynuacji budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego (CPK), z cienia wychodzi raport, który zamiast echa sukcesu, niesie ze sobą ton pytań i niepokoju. Zespół parlamentarny "Tak dla Rozwoju: CPK-Atom-Porty" wraz ze stowarzyszeniem "Tak dla CPK" przedstawił dziś analizę, która maluje obraz inwestycji spowolnionej, a miejscami wręcz ugrzęzłej w administracyjnym limbo. W tle tej narracji pojawia się kluczowe pytanie: czy Polska świadomie rezygnuje z globalnych ambicji na rzecz bezpieczeństwa fiskalnego, czy też niewystarczająca transparentność i "pełzające" tempo prac to jedynie przejściowe trudności?

Centralny Port Komunikacyjny: Rok po obietnicach, raport ujawnia niepokojące opóźnienia i brak przejrzystości. Czy to koniec marzeń o hubie, czy tylko turbulencje?

 Centralny Port Komunikacyjny, ambitny projekt mający na celu przekształcenie Polski w regionalny hub transportowy, od samego początku budził skrajne emocje. Od wizji strategicznego rozwoju i impulsów dla polskiej gospodarki, po obawy o astronomiczne koszty i potencjalne skutki dla lokalnych społeczności. Dziś, rok po zapowiedzi kontynuacji projektu przez obecny rząd, stowarzyszenie "Tak dla CPK" podjęło się zadania zweryfikowania deklaracji z rzeczywistością. I choć intencje rządu co do kontynuacji projektu wydają się jasne, to praktyczna realizacja napotyka na znaczące przeszkody.

 Raport stawia w centrum uwagi kwestię transparentności, a raczej jej braku. Zespół "Tak dla CPK" wyraża zaniepokojenie "niewystarczającą transparentnością ze strony spółki CPK" oraz zarzuca jej próby "propagandy sukcesu" w obliczu braku rzetelnych sprawozdań. Podkreślają, że to spółka CPK, a nie stronnicy projektu, powinna prezentować publicznie szczegółowe raporty z działalności. Ten apel o przejrzystość jest fundamentem, na którym opiera się analiza stanu zaawansowania projektu. Bo jak oceniać postępy i podejmować świadome decyzje, gdy brak jest podstawowych danych?

 Najbardziej niepokojące wnioski z raportu dotyczą opóźnień w kluczowych obszarach. W komponencie lotniskowym mowa o "pełzającym" tempie prac, spowodowanym m.in. przewlekaniem postępowania drugo-instancyjnego w sprawie decyzji środowiskowej oraz opóźnieniami w wydaniu decyzji lokalizacyjnej. Niestety, wina nie leży tu wyłącznie po stronie urzędów; spółka CPK sama przyczyniła się do tego stanu rzeczy, wycofując żądanie rygoru natychmiastowej wykonalności. Co więcej, brak jest kluczowego przetargu na palowanie terminala, który pierwotnie miał być ogłoszony we wrześniu 2024 roku, a obecnie, co symptomatyczne, nie figuruje w planie zakupów na rok 2025. Oznacza to, że rozpoczęcie prac budowlanych na terminalu przesuwa się najwcześniej na początek 2027 roku, co stanowi istotne naruszenie pierwotnych harmonogramów.

 Nie lepiej wygląda sytuacja w komponencie kolejowym. Raport wskazuje na wstrzymanie przez rząd wszystkich niezakontraktowanych prac na liniach innych niż kolejowa "Y", a także na ograniczenie programu przez zaniechanie prac dokumentacyjnych nad około 1100 km planowanych linii. To stawia pod znakiem zapytania całościową wizję spójnego systemu transportowego w Polsce, który miał integrować różne regiony. Co więcej, stowarzyszenie "Tak dla CPK" krytykuje nowy program "NEO CPK", określając go mianem "wykluczającego, antyprzemysłowego i osłabiającego zdolności obronne państwa". Odłożenie dokumentacji na "szprychę mazurską", kluczową dla bezpieczeństwa wschodniej granicy, to tylko jeden z przykładów, który budzi poważne obawy o strategiczny wymiar projektu. Decyzje te, choć pozornie racjonalne w kontekście optymalizacji kosztów, mogą w dłuższej perspektywie prowadzić do utraty szans rozwojowych i osłabienia pozycji kraju.

 Wartością CPK nie jest jedynie sam beton i stal, ale również zdolność do generowania nowych miejsc pracy, transferu technologii i stymulowania innowacji w polskim przemyśle. Jeśli projekt zostanie okrojony, a zamówienia publiczne trafią w znacznej mierze za granicę, Polska może stracić szansę na znaczący wzrost gospodarczy i budowę nowoczesnej infrastruktury opartej na rodzimych kompetencjach. Prawdopodobieństwo, że ograniczenia programu CPK wpłyną na zdolność polskiego przemysłu do konkurowania na globalnym rynku, jest wysokie. Przykład zakupu taboru jedynie od zagranicznych producentów, co oznacza transfer dziesiątek miliardów złotych z polskiej gospodarki, jest tu dobitnym argumentem.

 Czy obecne spowolnienie jest jedynie tymczasowym przystankiem przed ponownym nabraniem tempa, czy też cichym wycofywaniem się z ambitnej wizji? Brak transparentności i opóźnienia w kluczowych obszarach nie tylko podważają zaufanie publiczne, ale również utrudniają rzetelną ocenę przyszłości projektu. Aby Centralny Port Komunikacyjny mógł spełnić swoją rolę, niezbędne jest przywrócenie otwartej komunikacji, jasnych harmonogramów i determinacji w działaniach. Inaczej, z marzeń o polskim hubie możemy obudzić się w rzeczywistości pełzających opóźnień i utraconych szans.


Źródło: Konferencja prasowa prezydium zespołu „Tak dla Rozwoju: CPK-Atom-Porty” i stowarzyszenia Tak dla CPK



Perspektywa ekonomiczna stawia przed nami dylemat: czy oszczędności krótkoterminowe, wynikające z ograniczenia ambitnych inwestycji, nie przełożą się na znacznie większe koszty długoterminowe, mierzone w utraconym potencjale rozwojowym, osłabionej konkurencyjności i mniejszych wpływach do budżetu państwa? Decyzje podjęte dzisiaj w sprawie CPK będą miały fundamentalne znaczenie dla kształtu polskiej gospodarki i jej miejsca na mapie Europy w nadchodzących dekadach. Wnioski, że koszty zaniechania mogą przewyższać koszty realizacji, jest w tej sytuacji uzasadnione.

---

[ Polecam się i proszę o wdzięczność wedle uznania na Suppi ]

Oprac. redaktor Gniadek


środa, 25 czerwca 2025

Przekleństwo nadmiernego zysku: Jak Polska walczy z chciwością i jej skutkami?

Chciwość – pierwotna siła napędowa czy niszczycielska plaga? Od wyzysku po korupcję, jej mroczne oblicze niszczy tkankę społeczną. Czy państwo może skutecznie ukrócić jej apetyt, a my – zyskać więcej sprawiedliwości i bezpieczeństwa? Przekonaj się, jak Polska planuje przełom!

„Człowiek ma tyle, ile może dać, a nie tyle, ile może wziąć.” – Seneka Młodszy

 W świecie, w którym codzienne nagłówki donoszą o milionowych premiach, cenach mieszkań sięgających absurdu i wyzysku pracowników, często zadajemy sobie pytanie: czy to normalne? Czy gonitwa za zyskiem, czasem kosztem ludzkiego cierpienia, stała się nową normą? Odpowiedź, choć złożona, coraz częściej skłania się ku jednemu wnioskowi: chciwość, choć sama w sobie nie jest przestępstwem, to paliwo napędzające wiele patologii. I właśnie o tym dziś w Polsce toczy się dyskusja – czy możemy „zdelegalizować” coś, co zdaje się być wpisane w naturę ludzką?

Chciwość na CenzurowanymCzy Polska oswoi wilka Wall Street?

 Chciwość, rozumiana jako bezgraniczne pragnienie posiadania coraz więcej, często kosztem innych, nie widnieje w polskim Kodeksie Karnym jako osobny paragraf. Nikt nie trafi za kratki za sam fakt bycia chciwym. Jednak to właśnie ona, niczym niewidzialna nić, splata się z takimi przestępstwami jak wyzysk pracowników, korupcja na najwyższych szczeblach władzy czy finansowe oszustwa, niszczące oszczędności całych rodzin. Z prawnego punktu widzenia, walka z chciwością to walka z jej konkretnymi przejawami, a polscy legislatorzy zdają się to coraz lepiej rozumieć.


Na styku zysku i moralności: Gdzie kończy się biznes, a zaczyna wyzysk?

 Spójrzmy prawdzie w oczy: kapitalizm, w swojej istocie, opiera się na dążeniu do zyskuAle gdzie jest granica? Gdzie chęć rozwoju i bogacenia się zmienia się w bezwzględne dążenie do pomnażania fortuny kosztem innych? Debata publiczna, coraz bardziej nasilona w dobie rosnących nierówności społecznych, koncentruje się na budowaniu ram prawnych i społecznych, które mają za zadanie ograniczyć najbardziej szkodliwe oblicza chciwości.

 Na stole leży szereg propozycji, inspirowanych m.in. ideami socjaldemokratycznymi, które stawiają na ochronę słabszych i sprawiedliwszą redystrybucję dóbr. Pierwszym filarem jest wzmocnienie praw pracowniczych. Mowa tu o zaostrzeniu kar za niepłacenie pensji (10-krotność minimalnego wynagrodzenia!), zmuszanie do pracy ponad siły czy ignorowanie zasad bezpieczeństwa. Propozycje idą w kierunku wprowadzenia minimalnych, dotkliwych grzywien dla firm wyzyskujących pracowników, a nawet rozważane jest zwiększenie progresywności opodatkowania dla przedsiębiorstw, które osiągają rekordowe zyski, płacąc jednocześnie symboliczne pensje. Dodatkowo, mówi się o końcu „umów śmieciowych” – obowiązkowe oskładkowanie wszystkich form zatrudnienia ma ukrócić praktyki unikania płacenia składek, co przekłada się na niższe emerytury i gorszy dostęp do opieki zdrowotnej dla milionów Polaków.

 Kolejnym obszarem, gdzie chciwość zbiera żniwo, jest rynek finansowy i mieszkaniowy. Lichwa, czyli udzielanie pożyczek na lichwiarski procent, od lat jest problemem, wpychającym ludzi w spiralę zadłużenia. Pojawiają się głosy o obniżeniu maksymalnego oprocentowania kredytów konsumenckich i wprowadzeniu surowszych kar za nielegalne pożyczki. Rynek nieruchomości to kolejny przykład. Rosnące ceny mieszkań, często wynikające z czystej spekulacji i maksymalizacji zysków przez deweloperów, sprawiają, że młodzi ludzie mają coraz większy problem z zakupem własnego lokum. Tutaj propozycje zakładają wprowadzenie limitów na marże deweloperów, zwłaszcza w programach wspieranych przez państwo, takich jak „Mieszkanie na Start”. To miałoby sprawić, że dostępność mieszkań nie będzie dyktowana wyłącznie chciwością, ale również społeczną odpowiedzialnością.

 Nie można zapomnieć o korupcji, która niczym gangrena toczy zarówno sektor publiczny, jak i prywatny. Wzmocnienie organów antykorupcyjnych, zwiększenie ich budżetów i rozszerzenie obowiązku składania jawnych deklaracji majątkowych na szersze grono urzędników i menedżerów dużych firm to kroki, które mają na celu odsłonięcie ukrytych mechanizmów czerpania zysków z nieuczciwych układów.


Od paragrafu do sumienia: Edukacja i kultura walki z chciwością

 Samo prawo nie wystarczy. Chciwość, jako postawa, wymaga również zmian na poziomie społecznym i kulturowym. Dlatego coraz głośniej mówi się o edukacji konsumenckiej i finansowej już od najmłodszych lat. Wprowadzenie obowiązkowych lekcji w szkołach, które uczą zarządzania pieniędzmi, rozpoznawania nieuczciwych praktyk biznesowych i skutków chciwości, ma wychować przyszłe pokolenia na bardziej świadomych obywateli.

 Równolegle, promowanie etyki w biznesie staje się nie tylko modą, ale i koniecznością. Firmy, które stawiają na zrównoważony rozwój, troszczą się o środowisko, społeczeństwo i ład korporacyjny (tzw. zasady ESG), coraz częściej mogą liczyć na dotacje i certyfikaty etycznego biznesu. To zachęta do odejścia od modelu „zysku za wszelką cenę” na rzecz długofalowej, odpowiedzialnej działalności. Wsparcie dla spółdzielczości – zarówno mieszkaniowej, jak i pracowniczej – to kolejny element tej układanki. Działanie na rzecz wspólnego dobra, a nie indywidualnych zysków, ma być alternatywą dla drapieżnego kapitalizmu.


Wyzwania i koszty: Cena sprawiedliwości społecznej

 Oczywiście, wprowadzenie tak szeroko zakrojonych zmian nie będzie łatwe. Głównym wyzwaniem jest brak jednoznacznej definicji prawnej chciwości, co zmusza do skupienia się na jej konkretnych przejawach. Ponadto, współczesny system gospodarczy, oparty na konkurencji i dążeniu do zysku, często jest postrzegany jako synonim chciwości, co wymaga delikatnej równowagi między wolnym rynkiem a ochroną społeczną. Opór elit, które czerpią największe korzyści z obecnego systemu, jest niemal pewny. Wprowadzenie progresywnych podatków czy regulacji korporacyjnych z pewnością napotka silne lobby. Wreszcie, chciwość jest głęboko zakorzeniona w kulturze konsumpcyjnej, co oznacza, że zmiany będą wymagały długoterminowych działań edukacyjnych i medialnych.

 Warto jednak pamiętać, że brak działania ma swoją cenę – rosnące nierówności, frustracja społeczna i destabilizacja systemu. Potencjalne korzyści z regulacji chciwości są ogromne: większa sprawiedliwość społeczna, stabilniejszy rynek pracy, dostępniejsze mieszkania i mniejsze ryzyko kryzysów finansowych. To inwestycja w przyszłość, która może przynieść realne materialne korzyści dla większości społeczeństwa.


Delegalizacja chciwości to fascynujący dylemat naszych czasów. Choć niemożliwe jest uwięzienie abstrakcyjnego pojęcia, to uderzenie w jej przejawy jest już w zasięgu ręki. Czy minimalna płaca godzinowa na poziomie 60% średniego wynagrodzenia, limit marż deweloperskich i kredyty mieszkaniowe z zerowym oprocentowaniem dla najuboższych staną się faktem? Przyszłość pokaże, czy determinacja do budowania bardziej etycznego i sprawiedliwego społeczeństwa przeważy nad oporem tych, którzy czerpią korzyści z istniejącego status quo. Jedno jest pewne: debata na temat chciwości dopiero nabiera rumieńców, a jej finał może zdefiniować kształt polskiego społeczeństwa na lata.


[ Polecam się i proszę o wdzięczność wedle uznania na Suppi ]


Oprac. redaktor Gniadek


wtorek, 24 czerwca 2025

Kryzys Mieszkaniowy: Pusta obietnica czy szansa na nowe jutro?

Milion mieszkań w kilka lat – Szwecja potrafiła, a Polska? Zobacz, dlaczego tak trudno o własny kąt w Polsce i kto naprawdę zyskuje na rynku nieruchomości. Czy rządowe programy to tylko fatamorgana, a mieszkania stają się luksusem dla wybranych? Odpowiedzi, kto stoi za mieszkaniowym impasem i jak to zmienić!

"Dom to nie tylko schronienie, to fundament, na którym buduje się życie."

 Problem mieszkaniowy w Polsce, jak i w wielu krajach Europy, osiągnął apogeum, stając się nie tylko kwestią ekonomiczną, ale i głębokim problemem społecznym. Mimo obfitości zasobów – ziemi, rąk do pracy, materiałów budowlanych czy kapitału – Polacy borykają się z brakiem dostępu do mieszkań. Jak zauważa dr Marcin Galent z Uniwersytetu Jagiellońskiego, ekspert w dziedzinie mieszkalnictwa, kluczem do zrozumienia tej patowej sytuacji jest rosnąca rola nieruchomości jako instrumentu do szybkiego pomnażania majątku przez prywatnych inwestorów.

Mieszkanie dla każdegoCzy Polska może iść śladem Szwecji i Singapuru, czy czeka nas epoka pustych obietnic?

 Pamiętamy lata 60. i 70., kiedy to maleńka Szwecja, z populacją zaledwie 8 milionów, w kilka lat zafundowała sobie milion nowych mieszkań. Co ciekawe, dochód Szweda na głowę, uwzględniając siłę nabywczą, był wtedy dwukrotnie niższy niż dzisiejszych Polaków. Ten historyczny przykład, podkreślany przez dr. Galenta, wyraźnie kontrastuje z obecną polską rzeczywistością, gdzie obietnice rządu dotyczące budownictwa społecznego często pozostają jedynie na papierze.


"Mieszkanie Plus" – Gorzka lekcja z przeszłości

 Program „Mieszkanie Plus”, flagowy projekt poprzedniego rządu, jest tego najlepszym przykładem. Mimo szumnych zapowiedzi wybudowania 100 tysięcy mieszkań do końca 2019 roku, Najwyższa Izba Kontroli w swoim raporcie z 2021 roku bezlitośnie obnażyła jego nieefektywność. Do października 2021 roku wybudowano zaledwie 15,3 tys. mieszkań, a 20,5 tys. było w budowie. To zaledwie ułamek pierwotnych założeń, co boleśnie pokazuje, że problem nie leży w braku chęci, ale w braku skutecznych mechanizmów i, co ważniejsze, w spójnej strategii.


Kto zyskuje, kto traci? Splot interesów w cieniu kryzysu

 Marcin Galent w rozmowie z Rafałem Górskim wskazuje na splot interesów deweloperów, polityków i banków. Ci, którzy dysponują kapitałem finansowym, łączą siły z tymi, którzy posiadają kapitał polityczny, tworząc system, w którym rynek mieszkaniowy staje się areną spekulacji, a nie zaspokajania podstawowych potrzeb. Efektem jest astronomiczny wzrost cen najmu, pochłaniający znaczną część budżetów domowych Polaków, co przypomina sytuację z czasów przedrewolucyjnych, jak ironicznie zauważa dr Galent. Warto zadać sobie pytanie: dlaczego tak trudno o dane dotyczące wpływu deweloperów na politykę mieszkaniową w Polsce? Czy to wygodne przeoczenie, czy celowe zaciemnianie obrazu?


Międzynarodowe lekcje: Singapur, Niemcy, Szwajcaria – Światła w Tunelu?

 Raport tygodnika „The Economist” jednoznacznie wskazuje, że zła kondycja mieszkalnictwa leży u podstaw wielu problemów bogatego świata. Jako lekarstwo na porażki polityki mieszkaniowej krajów anglosaskich, pismo wskazuje na SingapurNiemcy i Szwajcarię. Kluczem do sukcesu tych państw jest duży sektor publiczny, odpowiednie regulacje oraz mądre planowanie. W Singapurze, gdzie państwo odgrywa kluczową rolę w budownictwie społecznym, posiadanie mieszkania komunalnego jest postrzegane jako awans społeczny. To diametralnie inne podejście niż to, które obserwujemy w Polsce, gdzie neoliberalne dogmaty, promujące prywatyzację i wolny rynek, okazały się nieskuteczne w rozwiązywaniu problemów społecznych, prowadząc do kryzysów w wielu sektorach publicznych, takich jak kolej czy wodociągi w Wielkiej Brytanii.


Prawda o REIT-ach i fałszywych nadziejach

 W kontekście obecnej sytuacji, dyskusja o REIT-ach (Real Estate Investment Trusts) – funduszach inwestujących w nieruchomości – nabiera szczególnego znaczenia. Propozycje rządu Donalda Tuska w tej kwestii budzą obawy ekspertów. Jak tłumaczy dr Galent, choć pozornie mogą wydawać się korzystne, w praktyce REIT-y często podnoszą ceny mieszkań i drenują budżety mieszkańców, zamieniając podstawowe prawo do dachu nad głową w kolejny produkt inwestycyjny. Czy to droga do rozwiązania problemu, czy jedynie kolejne narzędzie do zysku dla nielicznych?


Co dalej? Wyzwania i pilna potrzeba strategii

 Niepokojący jest brak spójnej strategii i ekspertyzy w zakresie budownictwa mieszkaniowego w Polsce. Obietnice polityczne często okazują się być jedynie socjotechniką, a realne działania, które mogłyby przynieść poprawę, są odkładane na później. Tymczasem czas ucieka, a problem narasta. Wzrost znaczenia funduszy inwestycyjnych na rynku mieszkaniowym to tylko jeden z symptomów głębszego kryzysu, który, jeśli nie zostanie opanowany, doprowadzi do dalszego pogłębiania nierówności społecznych i podziałów.


ŹródłoCzy masz świadomość? (Nr 268) – Polacy nie mają gdzie mieszkać. Co z tym zrobić?



Przyszłość polskiego mieszkalnictwa wymaga odważnych decyzji i odejścia od utartych schematów. Skupienie się na budownictwie społecznym, adekwatnych regulacjach i długofalowym planowaniu, wzorując się na sukcesach takich krajów jak Singapur, wydaje się jedyną słuszną drogą. To nie tylko kwestia ekonomii, ale przede wszystkim sprawiedliwości społecznej i zapewnienia godnych warunków życia dla wszystkich obywateli. W przeciwnym razie, kryzys mieszkaniowy będzie nadal podszywał się pod każdą inną bolączkę społeczną, od ubóstwa po wykluczenie, a puste obietnice polityczne jedynie pogłębią frustrację i poczucie beznadziei. Pytanie, którego nikt jeszcze nie zadał, brzmi: czy polskie elity polityczne są gotowe na prawdziwą, nie populistyczną, reformę mieszkaniową, nawet jeśli miałaby ona uderzyć w interesy tych, którzy do tej pory czerpali największe korzyści z obecnego systemu? Odpowiedź na to pytanie zadecyduje o przyszłości milionów Polaków.


Oprac. redaktor Gniadek