Donald Tusk, Mołdawia i... wiatraki? W politycznym pasjansie, gdzie nikt nie mówi wprost, stawką jest nasza energia i przyszłość. Czy rząd rzeczywiście chce nas chronić, czy w całej tej awanturze chodzi o coś zupełnie innego? Poznaj zaskakujące powiązania i odkryj, kto tak naprawdę płaci za prąd w Twoim gniazdku.
Gdy wiatr historii zaczyna wiać, jedni budują mury, inni wiatraki. Problem w tym, że jedne i drugie kosztują… i to my za nie płacimy.
W polityce, podobnie jak w fizyce, nic nie ginie. Zmienia się tylko forma – a w przypadku polskiej energetyki, forma ta przyjmuje kształt rachunków, które z każdym miesiącem stają się bardziej abstrakcyjne. W centrum tej zawiłej układanki, w której na scenie pojawiają się Donald Tusk, Mołdawia i wiatraki, kryje się pytanie, które dotyczy każdego z nas: czy te wszystkie głośne debaty mają nas informować, czy raczej odwracać naszą uwagę od sedna sprawy?
Czy wiatraki są ratunkiem, czy nowym podatkiem? Cicha gra o naszą energię i kieszenie.
Patrząc na wydarzenia z ostatnich tygodni, trudno nie odnieść wrażenia, że coś tu nie gra. Z jednej strony, media i politycy skupiają się na awanturze o wiatraki, które mają stanąć 500 metrów od domów, aby – jak nam się wmawia – uchronić nas przed horrendalnymi cenami. Z drugiej, w tle przewijają się dziwne wątki: rzekoma, choć niewidoczna, autorytatywna pozycja Donalda Tuska w Europie, pomimo jego nieobecności na kluczowych spotkaniach w Waszyngtonie, czy zaproszenia do Mołdawii. Kraj ten, targany wewnętrznymi problemami i napięciami z Rosją, staje się nagle przedmiotem politycznej adoracji, co budzi pytania o ukryte cele.
Skupmy się jednak na tym, co dotyka nas bezpośrednio – na pieniądzach. Opowieści o tym, że bez wiatraków zapłacimy „krocie”, są tak sprawną manipulacją, że wielu w nie wierzy. A przecież wystarczy odrobina wnikliwości, aby dostrzec, że ceny energii rosną z powodu dużo bardziej prozaicznych przyczyn – opłat ETS i innych ukrytych podatków, które bezwzględnie drenują nasze portfele. Prezydent Nawrocki obiecał ich zniesienie, jednak obietnice, jak wiemy, nie płacą rachunków. Tymczasem rząd, zamiast uderzyć w prawdziwe źródło problemu, „zamraża” ceny, co jest niczym innym jak odłożeniem w czasie nieuniknionego. To tak, jakby próbować zamrozić płynący strumień – w końcu i tak trafi do morza, a po drodze wyleje, zalewając wszystko dookoła.
W tej grze o przetrwanie, gdzie państwo staje się reżyserem naszej rzeczywistości, musimy zadać sobie fundamentalne pytanie: czy moralne jest obciążanie obywateli nowymi kosztami, zamiast szukać oszczędności? Kiedy słyszymy o planach opodatkowania używek, aby spłacić długi, wielu ekspertów kręci głowami. To droga donikąd, a historia uczy nas, że podnoszenie podatków na dobra konsumpcyjne prowadzi często do spadku przychodów i rozwija szarą strefę.
Na końcu tej opowieści o prądzie, wiatrakach i wielkiej polityce, warto spojrzeć na świat szerzej. W kontekście globalnych zmian, gdzie Stany Zjednoczone mogą „dogadać się” z Rosją, a Europa stoi w obliczu nowych wyzwań, Polska musi znaleźć swoją drogę. Trzymanie się obcych strategii i finansowanie cudzych wojen kosztem własnego narodu to fatalna kalkulacja. Zamiast budować na cudzych zasobach, powinniśmy inwestować w naszą niezależność, nie tylko energetyczną, ale i finansową. A to wymaga odważnych decyzji i przełamania tabu, które mówią, że w polityce liczą się tylko doraźne korzyści.
Źródło: Dlaczego ceny energii nie spadną i ich mrożenie nic nie da? | Rafał Otoka-Frąckiewicz |
Wiatraki nie są problemem. Problem to sposób, w jaki są one używane jako tarcza dymna, aby odwrócić naszą uwagę od prawdziwych przyczyn wysokich kosztów życia. Zanim kupimy kolejną opowieść o tym, jak rząd dba o naszą przyszłość, spójrzmy na liczby, a nie na puste słowa. Ostatecznie bowiem, w tej grze o energię, to my jesteśmy tymi, którzy zawsze na końcu płacą.
Oprac. redaktor Gniadek
[ Polecam się i proszę o wpłaty wedle uznania na Suppi , dziękuję za Twoją wdzięczność. ] |